Od Xevertis'a

 Budzi mnie zimny powiew wiatru, wdzierający się do mojej jaskini.Odgrywa teraz dokładnie taką samą rolę jak niegdyś słońce. Budzi nas... Jest po prostu trochę mniej przyjemny. Zamiast ciepła budzącego nas ze snu mamy teraz szpile lodu....
Ale to bez znaczenia. Przecież w taki czy inny sposób, wszyscy się budzimy, a mówi się, że pobudki nawet w czasach sprzed nie były lubianą częścią dnia.
Mówi się wiele na temat czasów sprzed. Mówi się, że ze snu najczęściej budził śpiew ptaków, które podobno śpiewały przez cały dzień. Mówi się, że trawa była bujna i zielona, a śnieg pojawiał się tylko raz w roku. Mówi się też wiele innych rzeczy o czasach sprzed na przykład, że ludzie wcale nie rozumieli naszej mowy (znaczy...zanim wyginęli) i że byli silnym gatunkiem (pff), że kamienie śpiewały, ryby chodziły po ziemi, a drzewa szybowały w przestworzach, niczym teraz ptaki. Nie wiem ile z opowieści o czasach sprzed jest prawdą. Może wszystko...A może nic. Ale lubię wyobrażać sobie, że niegdyś las w którym żyję, rozbrzmiewał głębokim basem kamieni, na łąkach biegały ryby, a nad całą ziemią, w promieniach słońca, unosiły się drzewa, latające za pomocą swoich mocnych, zielonych liści.
Kolejny podmuch wiatru sprowadza mnie jednak do rzeczywistości...Teraz nawet pobudki się zmieniły. Leniwie otwieram oczy.
Widzę przed sobą gładką ścianę mojej jaskini...
Moja jaskinia nie ma gładkich ścian.
Natychmiast odzyskuję czujność, a adrenalina wypycha z mojego umysłu resztki snu.
Nawet nie zauważyłem, kiedy wstałem. Rozglądam się czujnie po jaskini. Około 10 metrów ode mnie znajduje się duże, wygodne wyjście. Dokładnie takie samo, jak w mojej jaskini.
Spokojnie...Spokojnie.Spokojnie! To tylko twój umysł. Wszystko jest dobrze. Wszystko jest...
...Dobrze
1...
...2...
...3...
...4...
...5...
...6...
...7...
...8...
...9...
...10
Robię chwiejny krok w stronę światła. Nienaturalna cisza, która dotąd wypełniała całą jaskinię, natychmiast znika, zastąpiona przez multum głosów. Wszystkie szepczą. Są jednak zbyt nieposkładane i ciche, abym mógł coś zrozumieć. Nie...Nie są ciche. Są głośne niczym, ryk wodospadu, ale kiedy próbuję się wsłuchać w którykolwiek z głosów, okazuje się on być zbyt cichy.
Okazuje się być zbyt ulotny.
-Ja...Ja nie rozumiem- szepczę, mając nadzieję, że głosy nie zaczną mówić normalnym tonem. Już nawet ich szept przyprawia mnie o ból głowy.
Robię kolejny krok w stronę wyjścia. Muszę się stąd wydostać.
Głosy stają się głośniejsze. Już nie szepczą... Teraz krzyczą. Krzyczą tak głośno, że nie jestem w stanie ich usłyszeć. Sytuacja wydałaby się zabawna, gdyby nie fakt, że z mojego nosa właśnie zaczęła lecieć krew. Moje łapy zaczynają drżeć, a krzyk coraz bardziej się nasila, niczym rozpędzona fala tsunami, biegnąca wprost na mnie.
-Nie! Przestańcie! Czego ode mnie chcecie?! - Mój krzyk ginie w milionach głosów, a moje ciało stopniowo traci siły.
~Po prostu nie chcą, żebyś wychodził. - przez nieokiełznany ryk przebija się jeden głos. Czysty, łagodny i piękny. Przywodzący na myśl, lepki, ciepły miód, spływający z plastra (nigdy nie widziałem miodu, ale słyszałem o nim. Podobno był niewyobrażalnie słodki, a tworzyły go...owady. Owady! Wyobrażacie sobie?). ~Jesteś ich więźniem, a one po prostu nie chcą cię stracić... Pozostaje ci tylko wybrać. Czy chcesz być bezpieczny...Czy wolny.
-Co?...Ja...-mój głos w dalszym ciągu jest zagłuszany, ale krzyki nie wydają się już takie straszne...Może straciłem słuch?
~Po prostu wyjdź- w głosie słychać teraz cierpliwość, z jaką rodzic tłumaczy dziecku, dlaczego nie wolno wspinać się po oblodzonych urwiskach.
Więc wyjdę...I będę wolny. Robię krok w stronę wyjścia. Jednak nie straciłem słuchu. Głosy na powrót stały się przerażająco głośne. Kolejna kropla krwi z mojego nosa, spada na ziemię. Robię kolejny krok. I kolejny. Za chwilę będę...Wolny
***
Otwieram szeroko oczy. Ze wszystkich stron otacza mnie ciemność. Daleko w ciemnościach widzę jasny punkt. Przypomina jedną z iskier, widzianych na świeżym śniegu. Znikającą i pojawiającą się, migającą tajemniczo.
Jasny punkt jest natomiast stały. Nieprzerwany... Jasny punkt jest wyjściem.
Robię krok w stronę domniemanego wyjścia. Moja łapa wpada w jakąś nieokreśloną, ciepławą ciecz. Wydaje się być...Na swój sposób...Lepka... Schylam się niepewnie, wąchając ciecz. Metaliczny zapach niemal natychmiast dociera do mojego nosa. Nie da się go pomylić z niczym innym. Jest zbyt charakterystyczny. Krew.
Nagle cała jaskinia rozświetla się, jakbym wyszedł na otwartą przestrzeń.
Przede mną leżą zwłoki mojej siostry- Zhalii... A właściwie tylko ich część. Kolejne części jej ciała porozwalane są po całej jaskini, niczym kawałki zniszczonej, nakręcanej zabawki.
~To ty ją zabiłeś- W pięknym głosie, nie ma już przyjaznego tonu. Wydaje się być teraz złośliwy, zwodniczy...Nadal jest jednak piękny~Morderca.- szepcze głos. Jedno słowo wbija się w moją podświadomość, niczym rozżarzona szpilka. Zamiera w jaskini, sprawiając, że czas niemal się zatrzymuje.
~Morderca.Morderca!Morderca!- głos nie jest już wcale przyjemny. Jest bolesny
-Nie.- szepczę- Nie!Nie!!NIE! -krzyczę, a mój krzyk rozchodzi się echem po jaskini. Wiszące nade mną stalaktyty odłamują się i spadają, prosto na mnie. Ich świst brzmi niemal jak obietnica.
***
Nie! Krzyczę, szeroko otwierając oczy. Moje serce bije jak szalone, próbując wyrwać się z mojej piersi. Leżę w mojej jaskini. Na prawde mojej jaskini. Każda ze ścian pokryta jest wielokrotnie napisanym słowem "obudź się". Słowa tak znajome, że przypominają mi jedynie dom, którego nie miałem. Nie wiem kiedy i jak je napisałem. Przypuszczam, że wydrapuję je podczas snu.
To był tylko sen. Tylko sen. Moje serce, powoli się uspokaja, łapiąc optymalny rytm.
Tylko sen.
~Jesteś pewien?- głos ocieka złośliwością i rozbawieniem
Moje serce przyśpiesza, gubiąc dopiero złapany rytm.
~A co jeśli to kolejny sen? Może znów śnisz?
-Przestań...proszę - mówię cicho
~Jaka próba czeka cię teraz? Kiedy twoja psychika ulegnie zniszczeniu? - głos zdawał się mnie nie słuchać, kontynuując swoje rozważania.
-Dlaczego to robisz?PRZESTAŃ!
~Mogę ci pomóc.- głos zdaje się mruczeć, niczym przyczajona pantera.~Wbrew pozorom to banalnie proste. Wystarczy, że umrzesz. Śmierć cię obudzi. Kiedy w śnie umieramy, automatycznie się budzimy. Bo przecież nic, nawet nasza podświadomość nie wie co dzieje się z nami po śmierci...Choć ze mną. Pomogę ci. Przecież zawsze ci pomagam...Czas się obudzić. - głos na powrót stał się przyjemny, ociekający miodem i słodyczą. Kuszący. Przyjemny.~Sprawię, że będziesz wolny. Bo przecież chcesz się uwolnić, prawda?
Nawet nie wiem kiedy wybiegłem z jaskini. Nie jestem też pewien kiedy wybiegłem nad jezioro i znalazłem się w wodzie, otoczony ze wszystkich stron lodem.
~Teraz zanurz głowę. Możesz mi zaufać. Po prostu ją zanurz. I poczekaj.- głos stopniowo staje się coraz cichszy, jakby sam zanurzał się w głębiny
-A co jeśli...To nie sen?
~To sen- przez chwilę słyszę w głosie nutę...Zniecierpliwienia?
-A co jeśli nie? Jeśli się nie obudzę?Umrę.- no właśnie...Czy umrę?
~Nie umrzesz. Po prostu się obudzisz.Zaufaj mi.
-Nie- mówię, niemal wbrew sobie
~To sen. Musisz się obudzić - głos w pewnym momencie, traci swoją słodycz.
-Nie
~To twoja ostatnia szansa. Zanurz głowę- głos jest już z pewnością rozgniewany
-Nie
~Jak chcesz.- w głosie pojawia się obojętność.
A potem znika.
Uczucie jak gdyby, ktoś nagle wyłączył coś tak naturalnego jak szum wiatru, jakbym stracił coś naprawdę cennego.
Uczucie tak silne i tak przejmujące, paniką, strachem i żalem, że niemal się przewracam, opadając na zimną wodę.
Co jeśli popełniłem błąd? Jeśli nadal śnię? Jeśli już się nie obudzę? Jaka próba czeka mnie teraz? Może już zawsze będę przechodził przez jakieś próby?Może już nigdy naprawdę się nie obudzę. Może właśnie dokonałem wyboru?Złego wyboru?A może właśnie teraz umarłem i tak właśnie wygląda śmierć?
-Hej?! Co tam robisz?!
Moje depresyjne rozważania przerywa jakiś głos (bynajmniej nie jest on w mojej głowie), odwracam się, niepewnie w poszukiwaniu źródła dźwięku.

~Megami?Szeylen?Ririn?Rodney? Ktokolwiek inny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WioskaSzablonów | x.