Od Asami - Quest nr 1

 Zimne powietrze coraz bardziej dawało się we znaki, przebywając w moich pucach, co powodowało dreszcze, które pojawiały się dosłownie jedne po drugich. Otworzyłam jedno oko, wokoło mnie panowała istna ciemność, lecz na końcu jaskini nie można było nie dostrzec, promienie słoneczne, które za wszelką cenę chciały dostać się do mojej otchłani. Patrzyłam przed siebie. Od czasu do czasu, można było usłyszeć kapanie małej kropelki wody, która przez setki lat zdążyła wydrążyć mały otwór w kamieniu. Cudem był sam fakt iż nie zamarzła. Często służyła mi jako małe poidło, gdy całymi dniami nie wychodziłam z małej jaskini. Było przeważnie cicho, pomijając kapanie małej kropelki wody. Na zewnątrz wiał silny wiatr, który podrywał w górę pierwszą warstwę śniegu, która nie zdążyła się jeszcze zasklepić. Lekki puchowy puch zostawał podnoszony w górę a potem znowu opadał delikatnie. Z nieba prószył śnieg, delikatne płatki śniegu, które z silnym wiatrem nie są już wcale takie delikatnie i przyjazne, jak można było by się po nich spodziewać. Pewnie moje zielone oczy, świeciły w mroku. Kątem oka, popatrzyłam się na skórzany woreczek, który leżał w kącie, zakryty kamieniami, jednocześnie ziewnęłam. Od samego początku nudziło mi się. Nie mam tu nic do roboty. Nawet straż patroluje teren, nawet jeżeli także bym zgłosiła coś niepokojącego, najpewniej nie została bym wysłuchana. Bo co z tego, że mam i tak już ważne stanowisko podczas wojen i bitew, skoro nie jestem strażnikiem. Moje słowa nie zostały by uwzględnione. Posiadając tylko jedno stanowisko, to tego takie, które zostanie wykorzystane w dalekiej przyszłości, bo na wojny i inne się nie zapowiada. Nie mam co robić, czuje się nie przydatna. Mogła bym coś zrobić, a za to kiszę się w jaskini, niczym kiszone ogórki. Może gdybym poszła do sklepu? Podobnież jest w nim Amulet Odpowiedzialności, który pozwala na wybranie kolejnej profesji. Podniosłam głowę i teraz ciągle patrzyłam na woreczek, który znajdował się pod kamieniami. Gdybym tak...? Moje łapy udźwignęły ciężar mojego ciała a łapą odgarnęłam kamenie, odkrywając woreczek. Zawiesiłam go na szyi na dźwięk dukatów, nie musiałam długo czekać aż poczułam ich lekki ciężar. Wyszłam z mojej ciemności, ukazując swoją sylwetkę światłu dziennemu. Promienie słoneczne, opadały na moje ciało, dając choć lekkie poczucie ciepła, co nie trwało długo gdyż po chwili opatulił mnie padający śnieg i chłodny wiatr. Wyruszyłam w drogę, która nie okazała się taka krótka jak się spodziewałam. Wędrowałam już dłuższy czas i nadal nie mogłam dojść a co chwila napadały mnie myśli iż wędruje bez sensownego celu i lepiej byłoby się wrócić. Jednak odganiałam te myśli. Szłam brzegiem rzeki, która tylko niektórych miejscach była skuta lodem. Dało się z niej pić. Woreczek z dukatami, zawiesiłam na pobliskim drzewie, bojąc się, że wpadną do wody. Niczym się nie przejmowałam i jedyne co teraz robiłam to piłam lodowatą wodę, która gdy przepływała przez mój organizm, powodowała ciarki wzmagane silnym, zimnym wiatrem, który zagłuszał każdy dźwięk. Po chwili podniosłam głowę, ruszając dalej w drogę, która przebiegła bez problemowo.

Wreszcie dostrzegłam potężną jaskinie, która miała być celem mojej całkiem długiej drogi. Zerknęłam na moją szyje, oczekując, że będzie wsiała na niej, woreczek...Lecz nic tam nie było. Nie było brązowego woreczka. Nie czułam tego znikomego ciężaru na szyi. Poczułam jak serce zaczyna mi bić szybciej. Złość, zaczęła wypełniać moje ciało, uświadamiając sobie, że zgubiłam dukaty. Odwróciłam się za siebie, wypatrując brązowego, małego punkciku na białym puchu. Niestety, owego nie widziałam. Tym razem szybkim ruchem, byłam już w biegu kierując się w stronę rzeczki i drzewa, na którym zawiesiłam woreczek. Biegłam dość szybko, nie zważając na to, że płatki śniegu, wpadały mi do oczu, co stawało się coraz bardziej irytujące. Pomiędzy moimi opuszkami, była sierść, do której dotarł śnieg, który tworzył małe kryształki lodu. One ocierały się o skórę, tworząc bardzo bolesne, jak i nieprzyjemne uczucie. Po znacznym upływie czasie, byłam już na miejscu. Mój wzrok od razu powędrował w miejsce gdzie zawiesiłam woreczek. Oczekując, że go tam zastane...mój wzrok napotkał tylko suche gałęzie. Przeklęłam pod nosem, cały świat, opuszczając głowę by się opanować. Lecz gdy opuściłam łeb, moje oczy, dostrzegły na śniegu już słabo widoczne odciski łap. Były dużo większe od moich jak i nie zapadły się tak bardzo w śnieg. Ślady takie, musiały należeć tylko do rysia. Ale usłyszała bym go. Choć w sumie, wiał silny wiatr i wszystko zagłuszał. Więc patrząc na odciski łap, tworzyło to bardzo duże prawdopodobieństwo. Popatrzyłam w stronę gdzie kierowały się ślady. Były jeszcze widoczne, bo śnieg ich nie zasypał całkowicie, co dawało mi możliwość wytropienia złodziejaszka. Podobnież ostatnio, rysie słynące ze sprytu, zaczęły się specjalizować w kradzieżach. Podniosłam głowę, całkiem już opanowana, choć nadal była możliwość, że nie zdołam się opanować gdy spotkam złodzieja.

Z moich nozdrzy, po raz tysięczny wydobyła się szaro, srebrzysta mgiełka, która po chwili znikła. Szłam już wyjątkowo długo, lecz wykorzystując dobrą pogodę, szłam ciągle tropem. Czułam jak moje mięśnie, tracą siłę, przez co już resztami cennej energii poruszam łapami. Dobrze wiem, że nie mogę tak łatwo odpuścić. Nie daruje mu tego. Przed moimi oczami, ukazały się całkiem sporej wielkości, krzaki. Ślady, którymi już tak długo idę, znikały właśnie tu. Przyjrzałam się im, uważnie, zastanawiając się czy tam wejść. Jedyne co mam do obrony, to zęby i...właśnie. To ja tu dysponuje siłą umysłu. Na tą myśl, na pysku pojawił się niepokojący uśmiech. Zrobiłam pierwszy krok, w stronę krzaków, a za nim poszły kolejne ruchy łap, tworzące kroki. Moja postać zniknęła w gęstwinie gałęzi. Były one ostre i kuły moje ciało, przenikając przez moje puszyste futro. Teraz otworzyłam oczy, będąc już pewna, że gałęzie, się do nich nie dostaną. Ujrzałam legowisko rysia. Panował tu zaduch i nie przyjemny zapach. Ostrzegłam nieopodal martwego ptaka, który był do połowy skonsumowany. Widok nie był zbyt przyjemny, ale typowy. Obok martwego ptaka, dostrzegłam mój brązowy woreczek. Miałam już postawić pierwszy krok, w jego stronę. Lecz drogę do niego zaskoczył mi ryś. Usłyszałam jego syk i obnażył swoje długie kły. Miał wściekły wyraz twarzy. Miałam już skoczyć w jego stronę, lecz w ostatniej chwili się zahamowałam. Obok siebie, stworzyłam iluzje, samej siebie. Moja iluzja, skoczyła w stronę intruza. Ja odsunęłam się, odchodząc z pola widzenia rysia. Podeszłam do martwego ptaka i jednocześnie, zawiesiłam sobie na szyi woreczek. Patrząc na moją iluzje, która ciągle unikała ciosów złodziejaszka. Teraz gdy ryś był odwrócony do mnie tyłem, skorzystałam z okazji i skoczyłam na jego kark, topiąc moje zęby w jego karku. Poczułam jak moje zęby, naprawiają na jego kark. Przegryzłam to, jednocześnie czując jak ryś wydaje przeraźliwy syk i pada na ziemię. Na języku czułam metaliczny smak czerwonej cieczy, jaką była jego krew.
- I co? Było warto? - zapytałam się martwego ciała, leżącego przede mną. Krew zaczęła zabarwiać się na czerwono. Na moim pysku, zagościł znowu niepokojący uśmiech, który można by było przypisać do uśmiechu psychopaty.

Koniec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WioskaSzablonów | x.