Od Asami Do Rodney'a

 Chciałam go podnieść, myślałam, że dam radę go podźwignąć, jednak przeliczyłam się. Moja siła nie dorównuje inteligencji, co często jest problemowe. Jednak teraz, basior upadł, już się nie podnosząc. Poczułam jak serce zabiło mi szybciej, widząc jak jego klatka piersiowa słabo się podnosi i opada. Oddychał, lecz stracił przytomność. Nachyliłam się nad nim i poczułam na pysku jego oddech. Jego oddech był płytki i nie równy. Gdybym znała się trochę na medycynie, czym kol wiek! Teraz jednak z lekkiej paniki przez wiedzę opartą na bezradności, popadłam w istną złość. Nie mogłam się pogodzić z tym, że jestem teraz bezsilna, nie mogłam nic zrobić. Nie...zawsze z każdej sytuacji jest wyjście, jeżeli dobrze się go poszuka. Popatrzyłam na leżącego przede mną basiora, którego chciałam ratować. Nie zostawię go. Już nawet nie chodziło o mój zas*any obowiązek! Po prostu chce mu pomóc, za wszelką cenę. Nie pozwolę by byle jaki przerośnięty gad, dyktował mi co mam robić. Jeżeli panuje nad umysłem, potrafię także płatać mu figle. Wyjrzałam z jaskini i pokazałam gadowi to co chciał zobaczyć - utworzyłam iluzję mojej postaci jak i ciała basiora. Kierowałam nimi tak by jak najdłużej smok był nimi zajęty, istne hologramy. Widząc, jak smok zajął się moją iluzją, ja powoli i delikatnie ciągłam wilka za sobą, niczym kotka swoje młode kocięta trzymałam go za skórę na karku. Basior wcale nie był taki lekki. Ciągnęłam go po śniegu. Co kawałek robiłam przerwę, gdy byliśmy zasłonięci przez jakąś skałę lub zaspę. Wiedziałam, że nie jest to zbyt dobry sposób na jego przeniesienie, ze względu na jego połamane najpewniej żebra, lecz nie miałam wyjścia. Byłam już daleko od miejsca gdzie spotkaliśmy smoka więc zakończyłam i tak już słabą iluzję. Im dalej jestem tym słabsza iluzja która tworzę. Byłam teraz na śnieżnym pustkowiu, lecz nie dawałam za wygraną. Przeciągnę go do medyczki, choćbym miała paść ze zmęczenia. Nie pozwolę mu zginąć tak banalną śmiercią. Czułam jak zimne powietrze, które było od tak dawna normalne, teraz wydawało by się, że kłuje mnie w płuca, chcąc je wyrwać z mojego wnętrza. Serce biło mi naturalnie szybko, krew szybko obiegła moje ciało, dostarczając potrzebnej mięśniom energii, które były już na skraju wytrzymałości. Z nieba zaczął prószyć śnieg. Zamiast być delikatny, niczym igły wbijał się w oczy, powodując niesamowity ból i irytację. Czułam jak uścisk mojej szczęki się rozluźnia, powodując że nie mogłam go dalej ciągnąć, co było by teraz nie dopuszczalne. Mimo własnej woli, mocnej zacisnęłam zęby na jego skórze, czując jak ciepła substancja spływa mi małą ilością na język. Owa metaliczna w smaku czerwona substancja, była krwią Rodney'a. Nie chciałam robić mu krzywdy, lecz było to już konieczne, nie mogła bym go dalej ciągnąć. Moje zielone oczy dostrzegły nagle jaskinie. Nie znałam tej okolicy, lecz gdy doczołgałam się do niej z nieprzytomnym basiorem, okazało się iż jest to miejsce zamieszkania naszej medyczni Ririn. Weszłam do jakimi i jedyne co zrobiłam gdy poczułam że jesteśmy bezpieczni, puściłam wilka, a sama upadłam i nie powiedziałam nic gdy podeszła do nas znajoma mi wilczyca. Nie znałam jej dobrze, tylko z widzenia i od czasu do czasu z krótkiej rozmowy. Od razu zajęła się basiorem. Ja z kolei jedyne na co pozwoliły mi mięśnie, to doczołgałam się do pobliskiego ciemnego kontu, gdzie zamknęłam oczy, pozwalając wyczerpanym mięśniom dojść do siebie.


Otworzyłam wyczerpana oczy. Poczułam jak moje mięśnie i łapy są całe obolałe, lecz dało się wytrzymać tą lekką niedogodność. Od razu usłyszałam głos Ririn.
- Hej! Chodź tu... chyba się budzi...
- Co? Ale... jak to. Przecież... - wydusiłam z siebie, nie mogąc uwierzyć, że tak szybko się obudzi.
- No spójrz!
Na te słowa podeszłam do niej i do leżącego na boku basiora, który powoli otwierał oczy i patrzył na wszystko jeszcze jakby przez mgłę, nie dowierzając, że żyje.
- Jak? - powiedział patrząc na nas. Słysząc jego naturalny głos, serce zabiło mi szybciej ze szczęścia. Nachyliłam się nad nim i uśmiechnęłam się szczerze, ze szczęścia. A w moich oczach zagościła radość z iskierkami nadziei.
- Ciesze się, że się obudziłeś - wydusiłam z siebie tylko tyle, jednak było to spowodowane przez radość. Był to banalny powód, ale mimo to cieszyłam się.

Rodney? ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WioskaSzablonów | x.