Od Xevertis'a Do Leji

 Moje łapy wybijały paniczny rytm, uderzając o ubity śnieg. Za mną pędził wściekły tygrys, co jakiś czas kłapiąc paszczą, jakby miał nadzieję załapać w nią mój ogon.
I może wydawałoby się to przerażające. Gdyby nie fakt, że cały ten pościg był częścią planu. Planu, który od dłuższego czasu zamierzałem wcielić w życie. Planu, który całkowicie i na zawsze odmieniłby istotę polowań.
W rzeczywistości biegłem obok mojego hologramu, dyszącego i posapującego ciężko. Jestem przecież wilkiem iluzji.
Wkrótce jednak zaczęło kręcić mi się w głowie. Słabłem... Mentalny wysiłek zmuszał mnie do używania niewyobrażalnej wręcz ilości energii.
-Proszę...Jeszcze chwilę. Jeszcze kawałek. - wyszeptałem, widząc przed sobą osowiałe samotne drzewo, stojące tuż nad dość głęboką wyrwą w ziemi. Na tyle głęboką, abym zdążył rzucić się na kark drapieżnika. Na tyle głęboką...
Jęknąłem cicho, czując jak ostatnia resztka energii ulatuje z mojego ciała. Przewróciłem się, uderzając barkiem o zamarzniętą ziemię
-Nie- szepnąłem, widząc jak mój hologram, również przewraca się, i znika.
Nie,nie,nie,nie,nie szeptałem w myślach. Nie potrafiłem już nawet krzyczeć. Tygrys nawet nie zauważył zamiany.
~~Głupi,głupi,głupi,głupi. - Powtarzały jak echo głosy w mojej głowie. Stałeś za blisko. Dlaczego nie odbiegłeś dalej?
W gruncie rzeczy widziałem, dlaczego nie oddalałem się od hologramu. Im dłuższą odległość wybierałem, tym trudniej było mi go utrzymać, ale nie mogłem znieść myśli, że po tylu próbach... Że przeżyłem tylko po to, aby stać się kocią karmą.
Jęknąłem cicho, widząc, jak tygrys, skacze w moją stronę, otwierając pysk. Świat nagle zwolnił. Ostre kły błysnęły, jakby bił od nich, ich własny, mistyczny blask. Pazury tygrysa przypominały sople lodu. Ostre, zabójcze...Ale...Piękne.
~Czas się obudzić - nawet teraz. W obliczu śmierci. Nie byłem sam. Chcąc nie chcąc miałem towarzystwo. I nawet w chwili śmierci nie traciłem nadziei. Przecież to wszystko sen. Uśmiechnąłem się delikatnie, widząc zbliżające się, lodowate, zimne oczy.
Nagle ich widok został mi zasłonięty przez białą, rozmazaną plamę.
Więc tak wygląda śmierć...
...Śmierć nie skowyczy.
Całe moje rozmarzenie i chęć spotkania ze śmiercią prysło, niczym bańka mydlana (to kolejna rzecz z czasów sprzed o której udało mi się usłyszeć. Podobno mieniły się wszystkimi kolorami tęczy...Podobno były okrągłe i unosiły się w powietrzu wyżej i wyżej. A potem stopniowo traciły kolory. I gdy już były prawie szare pękały. Zupełnie jak my). Wstałem, próbując zorientować się w sytuacji. Po mojej lewej stronie leżało futro. Zapewne nie było to puste futro. Był to pewnie wilk. A raczej wilczyca, sądząc po kruchej budowie. Wadera, która właśnie uratowała mi życie. Z której boku wypływała teraz ciemna struga krwi.Do której właśnie teraz, w tym momencie zbliżał się tygrys, na którego przed chwilą jeszcze białych zębach lśniła rubinowa krew, która mimo całej paskudnej sytuacji wydawała się piękna.
Chciałem biec. Chciałem rzucić się na tygrysa. Chciałem zrobić cokolwiek. Moje łapy jednak, nie chciały ze mną współpracować. Jakby wypełniono je ołowiem. Zrobiłem więc ostatnią rzecz, którą mogłem zrobić...

Leśną ciszę przerwało wycie. Wwiercające się we wszystkie szczeliny, rozchodzące się coraz większym echem

Czas na chwilę się zatrzymał. Wszystkie dźwięki znikły, jakby słuchały tego błagalnego, proszącego dźwięku, wydobywającego się z mojego ciała. Dźwięku, który niemal rozrywał je od środka. Który je niszczył i składał z powrotem.
Zawyłem, tak jak przed laty, kiedy próbowałem ostrzec inne wielki. Ostrzec. Nakłonić je żeby odeszły. Żeby nie podchodziły. Żeby nie podzieliły mojego losu. Żeby były wolne.
Rzadko mnie słuchały.
W moim świecie komunikacja była zakazana. Po cztertu ugryzieniach (w tym przegryzieniu mięśnia) i niezliczonej liczbie udrapnięć, przestałem próbować.
Nie wyłem od ponad dwóch lat.

Tygrys odwrócił łeb w moją stronę. Jego oczy były piękne. Błękitne.Triumfalne. Oczy, które widziały przyszłość świata i były nią zawiedzione.
Zebrałem ostatnią resztkę energii. Może uda mi się. Jedna mała iluzja. Wystarczy pięć sekund...
Moja kopia zamrugała obok mnie. Niewyraźnie, niczym moja własna dusza. A potem zniknęła, rozpływając się niczym mgła. Tygrys zbliżał się, a z jego gardła wydobywał się cichy, zadowolony, głodny pomruk, który nagle urwał się, jakby ucięty nożem. Rozmazana biała plama (kolejna?) rzuciła się na tygrysa, przewracając go. Wadera o białej sierści (nie. Nie ta sama. Tamta z tego co wiem, dalej leżała, chociaż... I tak niewiele już rozumiałem z całej sytuacji). Podbiegła do niego i warcząc zatopiła zęby w jego gardle. Tygrys ryknął, kiedy ciemna krew prysnęła na śnieg. Zamachnął się łapą.
-Nie- krzyknąłem.
Cicho jęknąłem wykonując skok i wgryzając się w łapę drapieżnika.
Tygrys cicho jęknął i zamknął oczy, pozwalając ,aby pochłonęła go ciemność.
***
Moje łapy delikatnie się trzęsły, kiedy stałem w jaskini ,czekając na przebudzenie wadery. Właściwie to marzyłem o tym, aby wrócić do swojej jaskini i odpocząć. Ale nie zasnąć. Nie mogłem zasnąć. Nie mogłem ponownie utracić kontroli nad swoim umysłem. Nie mogłem po raz kolejny usłyszeć tego głosu.
Szeylen próbowała kilkukrotnie nawiązać rozmowę, ale zaniechała prób, kiedy usłyszała mój charczący oddech i zobaczyła łapy, drgające pod moim ciżzarem.
Podziękowałem jej za ratunek. Podziwiałem jej szybkość i siłę (bądź co bądź przewróciła tygrysa), ale nie potrafiłem się na tym skupić. Moje myśli krążyły, niczym porozkładane puzzle, wydające się niespójne i ulotne.
- Jestem po prostu zmęczony. A może to szok - powiedziałem, uśmiechając się do wadery.
Czekaliśmy w milczeniu na przebudzenie (jak się okazało) Leji.
W końcu, cicho pojękując otworzyła oczy.
-Dziękuje!- powiedziałem mając wielką nadzieję, że brzmi to szczerze. Bo naprawdę szczere było, ale wciąż miałem problem z komunikacją z kimkolwiek innym i wciąż nie byłem pewny jak odpowiednio coś zaintonować. Kto by się spodziewał, że nieraz nawet tak pozytywnym, ale źle wypowiedzianym słowem można kogoś urazić.
Wadera uśmiechnęła się słabo i jęknęła.
-Nie możesz na razie się ruszać.-Powiedziała Szeylen,a w oczach Leji zabłysło rozczarowanie.
-Jak masz na imię?- zapytała
-Xevertis.- powiedziałem ,patrząc w płomienne oczy wadery.
-No to bieganie po lesie... Na nic! - powiedziała cicho pojękując. Dopadły mnie wyrzuty sumienia, kiedy usłyszałem kolejny jęk wadery. Czy nie lepiej gdybym umarł? W gruncie rzeczy pewnie i tak się wkrótce sam zabiję, mając nadzieję na "przebudzenie". Czy naprawdę jestem warty jakiegokolwiek cierpienia?
~Po raz kolejny jesteś źródłem cierpienia. Czyż to nie zabawne? - głos był niemal optymistyczny, jakby dostrzegał w całej sytuacji coś zabawnego.
-Nie powinnaś była mnie ratować. - powiedziałem cicho,a moje słowa wypełniły jaskinię, niczym ciężkie, duszące powietrze.

~przepraszam, że musiałaś czekać tak długo.

1 komentarz:

© Agata | WioskaSzablonów | x.