Od Asami Do Rodney'a

 Zauważyłam, jak wilk próbował wstać lecz jedyne co było tego skutkiem to jego głośne syknięcie i chrupot poobijanych kości. Teraz i ja mu się uważnie przyglądałam. Jego szara sierść była oszroniona, przez małe kryształki lodu, które oblepiły jego sierść. Jedyne co można było dostrzec to, jego czerwoną grzywkę i błękitne oczy, które i mi uważnie się przyglądały. Istota, którą tak rozzłościliśmy, nie miała zamiaru odpuścić w najbliższym czasie, a my też nie możemy tu siedzieć wieczność. Obecna sytuacja, w której aktualnie się znajdowaliśmy, wydawała się naprawdę beznadziejna. Z moich rozmyślań, wyrwał mnie głos basiora, który toczył walkę z bólem, które najwyraźniej opanowało całe jego ciało.
- Kim jesteś? - zapytał. Mierzyłam go swoim zielonym wzrokiem, jakbym próbowała się wszystkiego o nim dowiedzieć, jednak na marne. Jak i najprostszą odpowiedzią na to pytanie, było by to by po prostu powiedzieć swoje imię, jednakże jakoś nie potrafiłam. Nie wiem co chciałam tym osiągnąć, ale odpowiedziałam.
- Mały smutny demonek, który lubi opętywać umysły innych - powiedziałam, z kamiennym wyrazem pyska, na co basior lekko nastawił uszy, nie będąc pewnym czy dobrze usłyszał, jednak po chwili dodałam swoje imię - Asami.
Ten uspokoił się moją drugą odpowiedzią, jakby go bardziej zadowalała.
- A ty? - zadałam pytanie, uważnie go obserwując i nie spuszczając z oczu. Nadal nie byłam pewna czy może raczej zostawić go tu na pastwę losu, który najpewniej był by dla niego nie zbyt przychylny, patrząc na okoliczności. Czy raczej mu pomóc. Jako członkini tej watahy, chyba powinnam zdać się na jakiś szlachetny uczynek. Cóż, zdobędę się na ''gest''.
- Rodney - przez jego gardło wydobył się zachrypnięty głos, który także był spowodowany przez ból. Słysząc jego imię, od razu znowu, pochłonęłam się w rozmyśleniach, jak bym mogła nas stąd wyciągnąć. Popatrzyłam na jego czerwoną grzywkę i końcówki, uszu i ogona, które także były tego samego koloru, co od razu skojarzyło mi się z ogniem. Wilk, z darem ognia rodził się stosunkowo rzadko, więc może byśmy to teraz wykorzystali? Na moim pysku zagościł dość przebiegły uśmiech. Plan, wydawał się być banalny i w ogóle nie przemyślany, lecz teraz i nawet prowizoryczny plan, wydawał się być cudem i naszym ocalaniem. Jednakże była by jeszcze możliwość bym ''weszła'' do umysłu smoka i go jakoś odciągnęła. Z moich strun głosowy, wydobyło się groźne warknięcie, lecz nie na basiora, który ledwo co mógł wstać, lecz warknęłam na samą siebie z wiedzy w poczuciu bezsilności w tak beznadziejnej sytuacji. Po chwili zorientowałam się, że moje myśli, powiedziałam na głos.
- Nie, nie, nie... zawsze jest jakieś wyjście, z każdej sytuacji jest jakieś wyjście - mamrotałam pod nosem, obserwując czujnie, ruszy łap smoka, który jak się okazało nie był taki szybki. Czy było by możliwe, by ten smok akurat bazował na silne a nie na szybkości? Było by wspaniale, jednak zawsze mogłam się mylić. Po chwili widać było tylko końcówkę ogona. Najwyraźniej się odwrócił tyłem do jaskini, w której przebywaliśmy. Wyjrzałam na chwilę. Smok teraz przykucnął przy zabitym tygrysie. Teraz była szansa. Znowu spojrzałam przed siebie - na trasę ucieczki. Biegła ona prosto, bez żadnych przeszkód. Przebiegając te kilkanaście metrów, dalej była wielka skała, przykryta białym puchem, moglibyśmy się za nią skryć, a później wykorzystać kolejną okazję by uciec dalej. Spojrzałam na basiora, którego o niczym nie poinformowałam, lecz wydawał się na tyle rozsądny by jeszcze mi jakkolwiek zaufać. Choć nie jestem pewna, czy mi można zaufać. Przebiegła i niebezpieczna istota, jaką jestem zawsze mogła by go zostawić. Jednak, muszę mu pomóc z własnego obowiązku, jaki na mnie spoczywa. Wstałam, prostując długie, szczupłe łapy. Spojrzałam się na Rodney'a. Wiedziałam, że jest poobijany lub i nawet połamany. lecz powiedziałam.
- Idziemy - w głosie nie było czuć jakiego kol wiek współczucia. Miałam nadzieję, że jeżeli poznam go choć odrobinę bliżej, stanę się dla niego chociaż ciut milsza. Jak i słowo, które powiedziałam miało zabrzmieć jak pytanie retoryczne, lecz zabrzmiało jak rozkaz, który chyba nie był zbytnio dostosowany do fizycznej strony basiora. Więc dodałam - Pomogę ci zrobić pierwszy krok, lecz nie gwarantuje za twoje życie - ostatnie, słowa spodobały mi się na tyle, że na pysku zagościł uśmiech pełen sprytu, lecz sama nie wiem czemu, co go spowodowało.

Rodney? Wiem, że beznadziejne, ale musisz mi wybaczyć ;p

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WioskaSzablonów | x.