Od Leji Do Xevertis'a

 Zdziwiona popatrzyłam to na Szeylen to na Xevertis'a.
-Oczywiście że musiałam cię uratować!
Wykrzyknęłam już po chwili żałując swojej decyzji. Chciałam popatrzyć na basiora jeszcze raz, ale znowu poczułam przeszywający ból. Ból, który przeszedł aż od rany po poje łapy. Znowu jęknęłam. Co teraz mieliśmy zrobić? Przyjrzałam się wszystkiemu na około. Zawsze coś się musi przydać! Bo "nadzieja umiera ostatnia". Pierw przyjrzałam się sobie. Łapy cały czas obolałe. Grzbiet ledwo uratowany od krwawienia. Głowa w niczym nie pomoże. Westchnęłam i popatrzyłam na waderę. Nic nie przychodziło do mojej głowy. Więc spojrzałam na basiora, który miał prawie taki sam stan jak ja.
-Musimy tu przenocować.
Odparłam tylko i z nie chęcią położyłam głowę na łapę.
-Ty na pewno też jesteś zmęczony.
Powiedziała Szeylen do Xevertis'a, sama się kładąc. Po chwili wszystkich znużył sen...
≈Ranem≈
Jako ostatnia otworzyłam oczy. Nie czułam ciała. Mrugnęłam tylko powolnie oczami, w które wlatywały promienie słońca.
-A ty należysz do jakiejś watahy?
Spytałam basiora.
-Nie...
-A chcesz należeć?
-No... W sumie, tak.
-To pójdziemy.
-A możesz iść?
-Czuje się na siłach.
Odparłam i wstałam. Rana dawała znaki, ale nie bolała tak jak wczoraj. Wyszliśmy ze schronienia...

<Xevertis? Szeylen?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WioskaSzablonów | x.