Od Asami - Konkurs

 Promienie słoneczne, zaczęły irytująco często muskać moje powieki, spędzając z nich sen. Do moich uszu dochodziło kapanie, kropelki wody, która już na stałe tu zamieszkała, jednak ona tu była pierwsza. Otworzyłam swoje zielone oczy, odsłaniając je i ukazując im standardowy widok. Wokół mnie, tak jak zawsze, panował mrok. Tylko dalej, u wejścia do jaskini, można było dostrzec, oślepiającą biel, która nawet ''krzyczała''. Moje kości, nie były jeszcze rozprostowane i z największą przyjemnością, najpewniej by została właśnie w takiej pozie. Sen, był przyjemny. W umyśle, za każdym razem, powstawał nowy świat, nowa historia. Mimo tego, że zawsze była nie dokończona i zostawiała lekki nie dosyt, byłam usatysfakcjonowana, moim małym światem, który był tylko i wyłącznie mój, heh, samolubna ze mnie istota. Choć chyba tylko w tej sprawie. Zmusiłam moje mięśnie, do ruchu. Wstałam i się leniwie przeciągałam. Moje pazury, wydawały głuchy, słaby stukot, kiedy szłam i stawiałam łapę na kamiennej posadce. Powinnam dziś wyjść i ruszyć na polowanie, lub chociażby ruszyć się z miejsca i się przejść. Ruszyłam w stronę wyjścia, a gdy wyszłam z niej, oślepiła mnie jasna biel, która wita mnie co rano. Od razu poczułam chłód, który przenikał przez moją puszystą sierść. Śnieg, muskał moje opuszki łap, na początku sprawiając wrażenie delikatnych, a tak na prawdę kujących niczym miliony, małych igieł. Dwa lata życia w takim środowisku, przystosowało mnie do tego, zresztą tak jak każdego urodzonym w tym czasie. Westchnęłam. Nie wiedziałam sama już co mam robić. Swój głód zaspokoiłam kilka dni temu więc żołądek dawał mi spokój, jednak nie rozmawiałam z nikim przez dobry tydzień, więc dobrze by było dać znać komuś, że żyje. Rozejrzałam się po białej pustyni, która panowała wokół mnie. Ruszyłam wolnym krokiem w stronę jaskini alfy. Zawsze jest tam ktoś z kim mogę choć przez chwilę wymienić się słowami a później odejść. Lecz tym razem widziałam tam tylko naszą gammę. Jego biała sierść zlewała się z białym puchem, który był praktycznie wszędzie. Siedział u wejścia jaskini. Miał podniesioną głowę lecz gdy podeszłam do niego, nie zwrócił na mnie uwagi. Patrzył przed siebie, a jego czerwone oczy były mętne. Siedział tu fizycznie lecz nie był obecny umysłem. Miał wyjątkowo smutny wyraz pyska a oczy zdradzały bezsilność. Usiadałam obok niego, a ten nawet nie zerknął. Dopiero po chwili gdy zapytałam co się stało, odwrócił powolnie głowę. Teraz oczy nabrały wyrazu. Był to wyraz przytłaczającego nieszczęścia i wyjątkowego ciężaru jaki spadł na jego barki. Oczy miał zaszklone, co świadczyło to tym, że za chwilę zaleje się łzami. I właśnie w tej chwili dowiaduje się o naszej alfie. Opowiadając mi o jej śmiertelnej chorobie, zalał się łzami. Był tak roztrzęsiony, że cały drgał i trudno było go zrozumieć gdy cokolwiek mówił, lecz usłyszałam wystarczająco by zrozumieć cały sens. Słuchając go patrzyłam na niego swoimi zielonymi oczami, które były pozbawione empatii a wyraz pyska, pozbawiony jakiegokolwiek wyrazu. Gdy skończył, nie uspokoił się i nadal płakał. Pod wpływem silnych emocji jakie nim szargały, położył mi głowę na ramieniu. Był sam z tym problemem. Ruszył by w wyprawę, lecz on teraz opiekuje się watahą i nie może pozostawić jej bez nadzoru. Potrzebował wsparcia, kogoś kto go choć trochę pokrzepi i doda odwagi. Lecz nie należę do takich osób. Jedyne co w tej chwili powiedziałam.
- Pójdę po nią - powiedziałam bez jakichkolwiek uczuć w głosie. Wypowiedziałam to niemal szeptem, do jego ucha. On jednak słysząc to, oderwał się ode mnie i popatrzył na mnie swoimi czerwonymi oczami, z których ciągle płynęły łzy, choć teraz pojawiła się w nich iskierka nadziei. ''Naprawdę?'' - powiedział z taką nadzieją i radością, która przez chwilę ukuła mnie w moje zlodowaciałe serce. Na odpowiedź jedynie pokiwałam głową twierdząco, na co on upadł przede mną i zaczął dziękować, w taki sposób jakbym sama uratowała jego życie. Popatrzyłam na niego przez chwilę, po czym bez słowa odeszłam od basiora, pozostawiając go samego a ja wyruszyłam po roślinę, która miała uratować naszą alfę, która przyjęła mnie z otwartymi łapami i z uśmiechem na pysku. Ona jedna nie przegoniła mnie, lecz z uśmiechem zaproponowała dołączenie do jej rodziny. Muszę się odwdzięczyć za jej wielkie serce i za zaufanie jakim mnie obdarzyła. Dzień pierwszy mojej wędrówki nie okazał się spokojny. Zarazem miał być on ostatni gdyż góry same w sobie nie są tak daleko, tylko trudno na nie wejść jak i później z nich wrócić. Miałam nadzieje na spokojną wyprawę, lecz zawsze wszystko musi iść w przeciwną stronę. Na mojej białej drodze ku szczytowi góry, stanął mi Wyklęty. Był dwa razy większy ode mnie. Na ciele nie miał sierści, tylko skóra, a pod nią było wyraźnie widać żebra, które dokładnie obrysowywały jego skórę, byłam zdziwiona że jeszcze nie przecięły skóry. Jego kły, wychodziły z paszczy, mierzyły paręnaście centymetrów długości i bez problemu jednym ruchem, rozerwały by mnie na pół. Tam gdzie powinien być kręgosłup, wyrastały długie ostrza, które były ostre jak brzytwa. Były długie i kończyły się dopiero u nasady ogona, który w sumie, sam w sobie także był długim kolcem. Posiadał czerwone oczy, niczym krew przelanych niewinnych ofiar. Przyglądały mi się uważnie, obserwując każdy mój najmniejszy ruch, jak podnoszenie się klatki piersiowej. Jego oczy bacznie mnie obserwowały. Czerwone ślepia przeszywały mnie na wskroś, docierając nawet do szpiku kości. Jego koścista, obleśna łapa postawiła krok w moją stronę, wiedząc że moje serce nie naturalnie szybko bije, oznaczając paniczny strach, który właśnie opanował każdą cząstkę mojego ciała. Znowu krok do przodu, a za nim kolejne kroki. Tylko ja stałam opanowana przez strach, który panował w moim ciele nie pozwalając na jakikolwiek ruch. Moje mięśnie zesztywniały, więc nie miałam możliwości poruszania łapami. Wszystko we mnie krzyczało: ''Uciekaj! Szybko! Zabije cię jeżeli nie uciekniesz! Rusz się!''. Jednak, strach i przerażenie przerodziło się w inną formę, gorszą od strachu. Zmarszczyłam powoli brwi, widząc moje oczy w czerwonych ślepiach stwora. Zielone oczy zalśniły płomieniem czystej złości i nienawiści. Ja, miałabym się poddać bez walki? Pozwolić by mnie bez problemu zabił lub uciec jak tchórz? Nie pozwolę na to. Moje oczy z przerażenia zaiskrzyły czystą złością. Moje wargi uniosły się same, ukazując światu moje długie ostre jak brzytwa, śnieżno białe zęby, które pocięły nie jednego przeciwnika. Z gardła wydobyło się groźne warczenie, które i tak nie miało znaczenia dla stworzenia, które stało kilka metrów ode mnie. Teraz ja postawiłam krok do przodu, śmiało i pewnie. Zamknęłam oczy, mówiąc sobie w myślach: ''Muszę wrócić! Znalazłam dom!". Otworzyłam oczy, którym znowu ukazał się potwór. Kłapnęłam zębami, lecz cięłam tylko powietrze. Za chwilę ofiarą miał być on, nie ja. Skoczyłam, ryzykując swoje życie w swoim ciele i zdrowe zmysły. Poczułam jak moje zęby, przecinają jego cienką skórę, która tylko chroniła go przed zimnem. Usłyszałam jego dziki pisk, którego nigdy nie słyszałam w swoim dwuletnim życiu. Wbiłam zęby, trzymałam i nie miałam zamiaru puścić. Jednakże po chwili, gdy latałam w powietrzu niczym szmaciana lalka uczepiona skrawka drewna, poczułam ból. Przeszył mnie niczym katana, przez co wydobyłam z siebie krzyk. Nigdy tak nie krzyczałam. Puściłam więc. Przeleciałam ze dwa metry górą a później przeturlałam się jakieś kilka metrów, zostawiając za sobą krwawy, czerwony szlak. Wylądowałam na śniegu, niosąc za sobą krwistą ścieżkę, która do mnie prowadziła. Poczułam na języku metaliczny smak, który nie był tak przyjemny jak kiedyś. Krew należała do mnie. Otworzyłam ciężko oczy, nadal marszcząc brwi i niemożliwie ciężko zacisnęłam zęby, które oznaczały pełną furię. Siłą woli schyliłam głowę, chcąc zobaczyć ranę. Była ona jednolita i podłużna, lecz ciągle ciekła z niej krew. Nie była głęboko, lecz w miejscu mocno unerwionym i ukrwionym. Każdy delikatny ruch sprawiał, cios niczym kataną. Cierpienie przeszywało moje ciało. Moje świecące zielone oczy, zaszyły mgłą, lecz widziałam stwora który oblizywał sobie ranę, którą mu ja zadałam. Musi mieć duszę. Kiedyś to coś też było wilkiem. Zamknęłam oczy i pozwoliłam mojej duszy zawładnąć ciałem stwora. Wszystko widziałam jego oczami. Przejęłam bicie jego serca i niepohamowaną chęć mordu mojego ciała, które leżało parę metrów dalej. Ja jednak planowałam coś innego. Uniosłam swoją łapę w stronę gardła. Poczułam długi pazur, który naciskał na skórę. Szybki ruch, który wykonałam w jego ciele zadał mu szybką śmierć. Wróciłam do swojego ciała. Obserwowałam ostatnie charczenie stwora. Czerwone oczy zaszły szybko mgłą. Leżał otoczony swoją własną krwią, pewnie nigdy się tego nie spodziewał. Wydałam z siebie westchnienie ulgi, lecz znowu poczułam piekący ból. Mój krzyk, niósł się na drugi kraniec naszej watahy, gdy wstawałam i szłam.
Szczyt góry, był nade mną kilka metrów wyżej. Jednak teraz chodziło o jedną, małą, nieistotną roślinkę, która miała uratować życie istocie, która mnie przygarnęła. Na ból przyzwyczaiłam się po pewnym czasie jak i zaczęłam go ignorować. Teraz stałam nad kwiatem, który był na tyle wytrzymały by wytrzymać daną tu temperaturę, ciśnienie, silny i chłodny wiatr jak i śnieżyce na takiej wysokości, które pojawiały się tu dość często i w jeszcze silniejszej mierze. Był mały, naprawdę wydawało by się, że jest nic nie znaczący, ale właśnie on potrafi przywrócić życie, bo nie ukrywajmy, alfa umiera powoli w swojej chorobie. Roślinka, kształtem przypominała kwiat róży. Lecz mniejsza i bardziej skromniejsza. Jej płatki wydawały się delikatne i bardo wrażliwe, lecz tu wyrosła co wskazywało na jej wytrzymałość. Brzegi płatków miały subtelny, liliowy odcień a reszta, była pokryta niewyróżniającym się, białym zwykłym kolorem. Chwyciłam go w zęby, lecz uważając na każdy mój ruch. Wracając mijałam zwłoki mojego rywala. Ciało które tonęło w czerwonym śniegu, wyglądało żałośnie. Rana ciągle doskwierała ale już nie tak bardzo jak wcześniej. Udało mi się zapanować nad krwawieniem, więc teraz pora wracać do watahy.
Weszłam do jaskini, po cichu, praktycznie nie zauważalnie. Wszędzie panował mrok, tylko w głębi jaskini można było dostrzec żarzące się jeszcze kawałki drewna, które świadczyły o małym ognisku, które już zdążyło zgasnąć. Obok nich siedziała samotna biała sylwetka nad inną, najpewniej nad alfą. Parę metrów dalej siedziała nasza medyczka z opuszczoną głową. Usłyszałam głos gammy.
- Nie wróci... nie zdąży - załamał się gdy mówił dwa ostatnie słowa. Słysząc to jedyne co zrobiłam to podeszłam jeszcze bliżej kładąc kwiat, przede mną, mówiąc.
- Oto jestem - powiedziałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WioskaSzablonów | x.