Od Xeny - Konkurs

 Obudziłam się o wschodzie. Słońce powoli wychodziło zza linii horyzontu. Rozprostowałam kości i udałam się w stronę Lodowej Polany oczekując jedynie spokoju. Co zastałam? Cholerne zamieszanie. Wilki biegały tam i z powrotem.
-Ej! Co wy wszyscy odwalacie?- zapytałam przebiegającego obok mnie wilka.
-Co ty nie słyszałaś?- samica wytrzeszczyła oczy i zwolniła tępo mówienia wypowiadając ostatnie słowo.
-Nie bardzo… Oświecisz mnie?- warknęłam.
-Nie powiem ci teraz… Spieszę się i to bardzo…- uciekła w głąb lasu oświetlonego pomarańczowo-różowymi promieniami powoli górującego obiektu. Słońce tego ranka było wyjątkowo piękne, wprawiające mnie w zadumę, zgadując, że nie tylko mnie, chociaż nie, teraz wszyscy byli zainteresowani czymś innym.
-Xena, Xena!- usłyszałam głos za sobą po czym gwałtownie odwróciłam się. Ujrzałam biegnącego w moja stronę Kastiela. Basior sprawiał wrażenie zestresowanego i spanikowanego. Podczas szybkiego biegu samiec potknął się o kamień. Zwinnie podniósł swoje ciało.
-Do jaskini Reliyon… Szybko- wydusił.
-Już biegnę- rzuciłam z pogardą.
-To poważne- naprawdę- zrobił smutne oczy- Chodzi o Reliyon
-Zapewne. Skoro mamy iść do jej jaskini, to oczywiście, że nie idziemy do Asami.
-Jesteś wrogo nastawiona- obraził się.
-Dobra idziemy, ale…
-Ale-zaciekawił się…
-Berek- wykrzyczałam trącając basiora przednią łapą. Nie miałam ochoty iść tam gdzie pozostałe wilki. Dlaczego? Bo są tam pozostałe wilki. Uczucie ścisku, braku oddechu. Wymyślenie tej zabawy było najlepszą decyzja jaką kiedykolwiek podjęłam, chyba. Jaki był tego cel? Zaprowadzić za sobą Kastiela z daleka od miejsca całej afery i oczywiście nie dać się złapać. Obudziłam w sobie dziki instynkt- nareszcie.
Byłam z siebie cholernie dumna. Jak mogłam wpaść na taki genialny pomysł. Chyba zmienię moje motto na: ‘Jak mnie widzisz to podejdź po autograf czy coś’.
-Jak tylko chcesz- ucieszył się i udał w pościg za mną.
Po 10 minutach bezsensownego biegania poczułam, że słabnę.
-Xena , chodźmy już do tej Reli.
No i znowu wpadłam na genialny pomysł. Postanowiłam wykorzystać moje zaburzenia odżywiania.
-Jestem głodna- oznajmiłam, rzeczywiście byłam głodna. Kastiel nie zaprzeczając udał się ze mną do mojego ulubionego miejsca jeżeli chodzi o polowanie. Udało mi się zdobyć dwa zające. Zjadłam jednego a następnego zostawiłam przyjacielowi, widać po nim było, że nie pojadł, ale nie bardzo miał ochotę jeść w tym momencie.
Potem poszło tylko z górki. Kompan zapomniał co mięliśmy zrobić- zresztą ja też . Usnęliśmy pod drzewem i spaliśmy tak do zachodu słońca, które z minuty na minutę coraz bardziej chowało się za horyzont.
Obudziłam się i zerknęłam na niebie.
-Jutro będzie pełnia- westchnęłam, a śpiący Kastiel gwałtownie się obudził.
-Zabiję cię. Wiedziałaś co zrobić, żebym zapomniał o alfie. Jesteś potworem!- pluł mi w prostu w pysk- Chciałem cię tylko poprosić o pomoc, ale ty jak zawsze masz wszystko w dupie. Myślałem, że zawsze wybierasz cudze szczęście, nie twoje! Jeżeli ona zdechnie to będzie to tylko i wyłącznie twoja wina, a ja poniosę karę. Karę w postaci wiecznego cierpienia.
Dopiero teraz zrozumiałam co zrobiłam, agorafobia wygrała z żelaznymi zasadami mojej mamy. To było wystarczającym ciosem dla samej siebie. Kastiel odwrócił się i pobiegł przed siebie. Przełknęłam ślinę i czując palący ból u przełyku pobiegłam za nim.
Około północy zgromadzenie delikatnie zmalało. Udało mi się go ujrzeć… Siedział przy Reliyon. Nie myślałam wtedy o niczym, przepchnęłam się pomiędzy gapiącym się basiorami i waderami tym samym wyróżniając się z tłumu. Okropne uczucie. Podczas gdy alfa ociężałym ruchem spróbowała się podnieść.
-Przepraszam was- odetchnęłam- Zostały mi nie całe trzy doby- spuściła głowę sprawiając wrażenie bezradnej.
-Nie da się na to zaradzić?- jakiś głos wydostał się z silnego uścisku tłumu.
-Jest pewna roślina, ale jest zdecydowanie za daleko stąd. Poza tym droga jest zbyt niebezpieczna, wy wiecie jak bardzo bardzo niebezpieczna. Nie chcę, aby zdrowy wilk rzucił się na śmierć za… tak naprawdę martwego wilka.
-Wszyscy jesteśmy martwi- rzuciłam- Martwi od dnia narodzin. Nie obchodzi nas krzywda innych, mimo, to staramy się wszystkim wmówić, że jest inaczej.
Ludzie zginęli z własnego życzenie, a my? My tez tak zginiemy, nie dlatego, że ludzie zaczęli erę wiecznego mrozu, tylko dlatego, że nie obchodzą nas inni. Jesteśmy martwi jak noc i sen. Zadajcie sobie pytanie. Czy straciliście kiedykolwiek kogoś, KOGOŚ, a nie COŚ rzeczy materialne nie mają znaczenia jedyne co zostaje na zawsze to wspomnienia, a stworzenia tylko im towarzyszą. Ile razy chciało się nam płakać. Ile razy?! A ile razy ktoś chciał przez was płakać? Tego już nie wiemy, i nigdy się nie dowiemy, bo jesteśmy martwi. CHOLERA MARTWI!- wykrzyczałam. Reliyon otarła łzy. Wadery spuściły głowy na dół, a basior ugięły łapy- Zginę, wszyscy zginiemy, ale ja nie chce ginąć ze starości ja chcę pomóc. ZGŁASZAM SIĘ NA OCHOTNIKA!
-Xena, ty nie możesz!- Kastiel tupnął łapą o kamienna posadzkę jaskini.
-Szczerze? Nie obchodzi mnie to, jutro o wschodzie wyruszam
-Xena, nie musisz tego robić.
-Nie muszę, ale chcę- odwróciłam się i ze łzami w oczach pobiegłam w stronę Lodowej Polany.
-Martwi nie płaczą- usłyszałam znajmy głos.
-Obawiam się, że się mylisz, płaczą  za często.
-Idę z tobą- dotknął mnie łapą- Powinnaś się położyć- po tych słowach otrząsnął się ze śniegu i podszedł w stronę swojej nory.
-Aha i…- zawrócił- Łzy to oznaka słabości- uniósł kącik ust, po czym wrócił do poprzedniej czynności.
Nastał ranek  gdy doszłam do miejsca zamieszkania alfy, towarzysz już na mnie czekał, w jego torbie znajdowało się parę zajęcy. Alfa stała podtrzymywana przez dwie wysokie wadery. Kiwnęłam głową na znam wyruszenia w podróż i skierowałam się na północy-wschód. Na początku trasy panowała błoga cisza, wiatr nie oszczędzał sile, ale byłam tak zdeterminowana, że nie czułam jego możliwości. Kastiel zakrył się swoimi ogonami- ja nie miałam się czym przykryć. Głupio mi było poprosić o chociaż przytulenie, trzęsłam się z zimna. Nie zwracał na mnie uwagi- to w sumie dobrze.
Po godzinie intensywnego chodu zatrzymałam się i spuściłam głową.
-Kastiel, nie mam siły iść dalej, musimy odpocząć- mówiłam to z wyjątkowym smutkiem, ze względu na to, że miałam dać rady i wytrzymać wszystko.
-Śnieg jest za zimny, nie możesz się na nim położyć, chodź poszukamy najbliższej jaskini- uśmiechnął się biorąc mnie na swój grzbiet.
-Przeszkadzam ci- stwierdziłam
-Może trochę- spodziewałam się takiej odpowiedzi- Ale gdybym nie wiedział, że tak będzie nie poszedłbym. Ty potrzebujesz mnie, ja potrzebuje ciebie- rozpromienił się
Do zachodu słońca mówił do mnie, chciał żebym wiedziała, że jest przy mnie- to było czuć. Pięliśmy się coraz to wyżej i wyżej, aż w pewnym momencie poczułam się nieswojo. Doznałam wtedy uczucia- niezapomnianego uczucia, w negatywnym tego słowa znaczeniu. Tysiące par oczu wpatrywało się we mnie jak w najgorszym koszmarze.
-Nie czuję się bezpiecznie.
-Musimy być cicho- szepnął.
-Ale… ale- zaczęłam
-Ciii…
-Kastiel!- wykrzyczałam.
-Zamknij się proszę!- krzyknął zdenerwowany.
-Jest pełnia- zdążyłam wydusić, gdy razem skierowaliśmy nasze głowy w stronę księżyca. Nagle usłyszeliśmy innego, kolejnego, kolejnego, a następnie całe stado. Udało mi się wyrwać z zadumy księżyca.
-Kastiel!- próbowałam przywrócić go do normalnego funkcjonowania.- Zabiją nas, rozumiesz, musimy uciekać- ten nawet na mnie nie zerknął. Stres był coraz większy. Wzrastał razem z paniką. Wzięłam rozmach i z w miarę opanowaną siłą drapnęłam udo samca, starając się ominąć wszystkie ważne tkanki.
-Odwaliło ci!- uniósł się
-Uciekajmy! Zabiją nas!
-Podobno jesteś już martwa!
-To nie jest odpowiedni moment na droczenie się.
-O nie! Teraz jest odpowiedni. Powiem ci coś jesteś chora psychicznie, masz urojenia, masz urojenia- łzy napływały mi do oczu.- Słyszysz głosy, widzisz martwych, czy tego chciała twoja matka?!
-Zostaw do cholery temat mojej mamy!- przełknęłam ślinę
-CZY ONA CHCIAŁABY, ŻEBY JEJ CÓRKA BYŁA NAWIEDZONA?!
-Nie jestem nawiedzona, ja mam uczucia!- wybuchłam, szybko odwróciłam się i zaczęłam biec, starałam się zgubić watahę, chociaż wiedziałam, że to nie możliwe, dzięki ich zmysłom mogliby mnie z łatwością odnaleźć.
-Znajdę cię Xena!- Kastiel krzyknął na pożegnanie. Potem słychać było tylko piski, które mobilizowały mnie do dalszego i szybszego biegu.
Dotarłam wysoko, za wysoko do miejsca, magicznego. Kilka razy okrążyłam teren i to wystarczyło, żeby określić historię tego miejsca.  Nieliczne ślady łap odpitych na śniegu wskazywały na pobyt tylko jednego wilka- samotnika. Sądząc po ich wielkości byłą to wadera. Polana okazywała spokój, niezmierny spokój. Nagle usłyszałam kroki. Ugięłam łapy i już chciałam się odwrócić gdy usłyszałam:
-Nawet się nie drgnij!
-Nic ci nie zrobię!- nie bałam się tego wilka, coś mnie do niego ciągnęło. Powoli wykonałam- wbrew woli wader spokojny ruch. Gwałtownie moje źrenice się pomniejszyły, a do oczy napłynęły łzy.
-Blusij…- moje tętno przyśpieszyło. Brałam głębokie i rzadkie wdechy.
-Siostro, co ty tu robisz?- zapytała
-Szukam takiej rośliny, która wyleczy alfę w mojej watasze.
-Wiem, o co ci chodzi… Pozwól, że zaprowadzę cię tam.
Droga była krótka, ale w trakcie jej pokonywanie udało nam się poruszyć wszystkie tematy i wszystko sobie wyjaśnić.
-Nie zmieniłaś się ani trochę, nadal te same oczy mamy, zawsze ci ich zazdrościłam- oznajmiła- …To tutaj- wskazała łapą grządkę z trzema kwiatami.
-Jest ich mało-przełknęłam ślinę
-Nie martw się, za niedługo powinny wyrosnąć nowe, a teraz weź ile potrzebujesz
Schyliłam łeb i wyrwałam jednego kwiatka. Głos kazał mi wziąć drugiego, coś jeszcze skłaniało mnie do zrobienia tego, dlatego tak postąpiłam.
-Rano muszę wyruszyć, alfie nie zostało dużo czasu. Prześpię się i z samego rana wyruszę- mówiłam to wszystko z wielkim trudem, widziałam siostrę pierwszy raz od roku, pierwszy raz od roku. Kiedyś była mi taka bliska.
-Rozumiem cię w pełni, przynajmniej się znowu zobaczyłyśmy, a teraz chodź, idziemy spać.
Wygodnie ułożyłam się do snu, chwilę walczyłam z nim próbując rozmawiać z siostrą jak najwięcej, ale nic z tego.
Następnego dnia Blusij obudziła mnie. Wyciągnęłam nogi i ospale podniosłam się. Ziewnęłam, a łzy naleciały mi do oczu, to już koniec, już nie będzie drugiego razu.
-Chcę wrócić do domu- jąkałam się, a krople wody leciały z moich oczu.
-Nie chcesz wrócić, nie ma tam wiele dobra, za dużo alf dopuszczona do władzy, już nie jest tak jak było wcześniej… A…a…- zawahała się
-Tak?
-Mama… Zabili ją- przygryzła wargi
Przez chwilę miałam ciemno przed oczami, rozglądnęłam się dookoła siebie i wybuchłam głośnym szlochem. Śmierć rozrywała mnie od środka.
-Zabij mnie! Zabij! – krzyczałam
-Pamiętasz balladę o dwóch siostrach?- siostra spojrzała na niebo-Były dwie siostry: Noc i Śmierć
-Śmierć większa, a Noc mniejsza…
-Noc była piękna jak sen, a śmierć…
-Śmierć była jeszcze piękniejsza… Przyjdę tu jeszcze zobaczysz, wtedy nie będzie za późno, żeby cokolwiek zmienić.
-Czekam na ciebie siostro, niech szczęście ci sprzyja.
-Wszystko co było we mnie wygasło.
Droga powrotna była nudna, nuda, nuda, jak ja, miałam po co przyszłam, miałam, miałam, pod koniec drogi zakrwawiony Kastiel dołączył do mnie.
-Wtedy chciałem, żebyś uciekała, nie zostawiłabyś mnie, chciałem cię chronić, przepraszam- tłumaczył się, a ja nadal szłam przed siebie nie okazując nic.
Po dotarciu do watahy przekazałam roślinę Reliyon, okrzyknięto mnie ‘Żywą’, ale co to dało? Umierałam od środka, nie mogłam pogodzić się ze śmiercią matki i poddałam się. Drugą rośliną wyleczyłam rany Kastiela.
Czy opłaca się robić coś dla innych bez żadnego zysku? Tak.
A ty co byś zrobił?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WioskaSzablonów | x.