Miałem ochotę na tą zwierzynę ale zaraz zaraz...''Stój''? Chyba żaden bezmózgi zwierz nie gada. Zatrzymałem się i lekko wywąchałem powietrze. Nie zalatywało mi żadnym brudnym stworzeniem. Śnieg lekko się uspokoił i udało mi się ujrzeć kontury wilka. Wcześniej go nie spotykałem i nie wiedziałem jak mam się zachować. To tutejszy ? Czy intruz ? Analizowałem to powoli w głowie. Stałem tak dobra kilka minut i wyglądało by na to że jestem jakimś niedorozwojem. Pasowało się odezwać..
- Ekhem...-odchrząknąłem- Ty jesteś tutejsza ? - szybko przejrzałem wilka i wyglądał mi na waderę.
- No jasne że tak....-lekko się zawahała- A ty?
-Tsk...Od niedawna tak...CHOLERA...
Wilk spojrzał na mnie jak na dziwaka. Włożyłem łapę na kałużę krwi po zdechłej zwierzynie. Yghhh....ohyda. Zaraz powycierałem łapę w śnieg i spojrzałem znów na waderę. Lekko zachihotała. Nie wiem co było takiego zabawnego w ubrudzeniu się takim gównem.
- Którędy do watahy ? - spytałem po namyśle
< Witaj Szeylen, co do początkujących opowiadań nie oczekuj zbyt wieeeele xd>
Od Szeylen Do Rivaille'go
Obudziłam się w jaskini. Było ciemno, zbyt ciemno. To źle wróży. Śnieżyca już się zbliża. Nie cierpię jej. Dlaczego akurat dzisiaj. Jestem potwornie głodna. Muszę coś upolować zanim rozpęta się burza śnieżna. Wychodzę z jaskini. A jednak na mnie nie poczekała. Śnieg napada mnie z każdej strony. Biegnę prze siebie, bo muszę jak najszybciej coś zjeść i wrócić skąd wyruszyłam. Już dostrzegam moją ofiarę. To renifer. Rzucam się na niego i przegryzam gardło.
~Ty zabójco niewinnych stworzeń - krzyczy głos w mojej głowie
Nareszcie się najem. Ale co to? Słyszę jak czyjeś łapy wbijają się w grubą warstwę śniegu. Dostrzegam delikatne kontury wilka. Teraz już nic nie widzę, ale za to słyszę.
- STÓJ! - wrzeszczę najgłośniej jak się da
<Siemka Levi. Niech cię wyobraźnia poniesie dddaallleeekkkooo!>
~Ty zabójco niewinnych stworzeń - krzyczy głos w mojej głowie
Nareszcie się najem. Ale co to? Słyszę jak czyjeś łapy wbijają się w grubą warstwę śniegu. Dostrzegam delikatne kontury wilka. Teraz już nic nie widzę, ale za to słyszę.
- STÓJ! - wrzeszczę najgłośniej jak się da
<Siemka Levi. Niech cię wyobraźnia poniesie dddaallleeekkkooo!>
Od Rivaille'go
No i nadszedł ten dzień...Ten ku#ewski dzień w którym trzeba się widywać codziennie z większą liczbą nowych osób. Przynajmniej nie będę musiał się przedstawiać - jakoś średnio sobie wyobrażam grupę która się o mnie wypytuje. Co ma być we mnie niezwykłego ? Najchętniej zostałbym gdzieś sam w kącie i chociażby gapił się w jeden punkt. Z drugiej strony nie chciałbym wyjść na perfidnego egoistę ( którym po części bywam). Pospacerowałem sobie tu i tam bez celu. Może żeby ktokolwiek mnie zobaczy ł ? W końcu nie chciałbym zostać odebrany jako intruz. Powoli zaczynał nudzić mnie bezcelowy spacer. Zauważyłem że sporo czasu jestem na tej ''wycieczce'' i zdołałem pomaszerować do podnóża góry. Zawróciłem. Rozpętała się niezła śnieżyca. Momentalnie zasłoniła mi pole widzenia. Nie dość że śnieg padał w moją stronę , prosto do oczu , to na dodatek potknąłem się o kamień. Mały cholerny kamień przez którego ubrudziłem sobie futro. Ja to mam prawdziwe szczęście. Skryłem się pod jakieś drzewo i postanowiłem to przeczekać. Ale burzy nie było końca widac...
Ktoś? Coś ?
Ktoś? Coś ?
Od Kastiel'a Do Relijyon
W pewnym momencie usłyszałem pisk. Od razu wiedziałem, od kogo pochodził. Pobiegłem w tamtą stronę.
- Kastiel! - krzyknął Tear. Ja niestety byłem już daleko od niego. Ma stare kości i szczerze wątpię w to, że za mną pobiegnie... Przynajmniej przypilnuje terenów jak nas nie będzie... Uroki najmądrzejszego stworzenia na świecie!
Przez cały czas utrzymywałem jednolite tępo mojego biegu. Nie mogę jej zostawić, jest dla mnie w pewnym sensie jak rodzina. Jak siostra, którą w rzeczywistości nie jest, ale to taki szczegół.
W pewnym momencie coś ciężkiego przywaliło mi w łeb. Ostatnie co zapamiętałem to mroczki przed oczami i ciemność...
- Kastiel! - krzyknął Tear. Ja niestety byłem już daleko od niego. Ma stare kości i szczerze wątpię w to, że za mną pobiegnie... Przynajmniej przypilnuje terenów jak nas nie będzie... Uroki najmądrzejszego stworzenia na świecie!
Przez cały czas utrzymywałem jednolite tępo mojego biegu. Nie mogę jej zostawić, jest dla mnie w pewnym sensie jak rodzina. Jak siostra, którą w rzeczywistości nie jest, ale to taki szczegół.
W pewnym momencie coś ciężkiego przywaliło mi w łeb. Ostatnie co zapamiętałem to mroczki przed oczami i ciemność...
~*~
Ból... Okropny ból... Łupie mnie w krzyżu... Powoli zamieniam się w Tear'a. Łupie mnie w krzyżu.
- Kasiel... - usłyszałem zapłakany głos Jyon i wstałem jak poparzony. Wlepiłem swoje ślepia w jej smutny pyszczek. - Musimy stąd uciekać.
Rozejrzałem się wokół. Tkwiliśmy w ciemnej, zdobionej kryształami jaskini. Połowę miejsca zajmowało średniej wielkości jeziorko. A tak na marginesie, waliło tu zwłokami i starymi wilkami.
- Nie widzę tu żadnego wyjścia - mruknąłem sam do siebie, nadal rozglądając się po pomieszczeniu.
- Musi gdzieś być...
- Witam was w moich skromnych progach! - od razu obróciliśmy łby w stronę dochodzącego głosu. Stał tam w miarę umięśniony, brązowy basior. Z jego głowy, grzbietu, karku i ogona wyrastały wszelakiej długości kolce. Ślepia przepełniała odraza. Jakby brzydził się nami tak, jak wilki wyklętych. Wykleci to coś w rodzaju potwora, który ewoluował. Takim... Czymś można się stać poprzez ich ugryzienie, co wcale nie jest przyjemne. No... W końcu jakie ugryzienia są przyjemne?... Nie! Stop! Nie w tym momencie Kastiel... Wstydziłbyś się!
- Ktoś ty? - pierwsza odważyła się zadać pytanie moja towarzyszka. Ja nadal leżałem z rozdziawioną gębą, wpatrując się w jego bursztynowe, ohydne ślepia.
- A kim mogę być?! - krzyknął. - Kim?! Nie widzisz w co się zamieniam?! Oślepłaś?!
- Grzeczniej! - warknąłem w jego stronę.
Basior zaśmiał się gardłowo.
- To chyba ja będę cię uczył manier, co?! To ja tu mieszkam, a nie ty!
- To są nasze tereny - weszła mu w pół słowa Relijyon. - I to ja tu ustalam zasady!
Jedyna co mi przyszło do głowy to to, że on nim jest. Jest Wyklęty.
< Relijyon? I jest action XD >
Od Kastiel'a Do Youkami
Przystanąłem na chwilę i wlepiłem swoje duże ślepia w waderę.
- Co cię tak rozbawiło? - Uniosłem jedną brew do góry. - Może się z nami tym podzielisz?
- Tak! - krzyknęło zadowolone stworzenie, które cały swój czas spędzało na moim grzbiecie. Czy ten mały pierdziel aż tak się nudzi, żeby zatruwać życie innym? Nie wiem... Nie wnikam... To mogłoby się dla mnie źle skończyć.
Widać było lekkie zakłopotanie na pyszczku wadery. Posłałem jej ciepły uśmiech i spojrzałem na słońce. Na moje nawet dobre oko za dwie i pół godziny powinno być już ciemno. Chociaż... To najlepiej wie Tear. Nie ma mądrzejszej istoty na tym dziwnym świecie od niego!
- KASTIEL! - Przede mną ujrzałem samicę piesieca. One zawsze są miłe, bez względu na to jak będziesz je traktował.
- To ja! Wiem, mam piękne imię. - Poruszyłem zabawnie brwiami. Czasami zastanawiam się, czy jestem normalny. No chyba nie... Nie? Nie...
Po chwili poczułem małą, ale dosyć silną jak na jej wielkość łapkę na czole.
- Moje jest bardziej majestatyczne! - oburzyła się fretka.
- O co chodzi? - wadera jak gdyby nigdy nic nie zwróciła na nas uwagi tylko zaczęła rozmawiać z puchatym stworkiem. W oczach liska widać było iskierki podziwu.
Zerknąłem kątem oka na futrzaka, który nadal siedział na moich plecach... Weź ty stworze nieczysty racz łaskawie ze mnie zejść! Jego odpowiedź brzmiała by mniej więcej tak:
Za kogo ty się uważasz niedorozwinięty, stary, obskurny brzydalu!
Taaak... Nigdy nie zadzieraj z fretką, której pochodzenia nie znasz.
< Youuuuuuukami? :3 >
- Co cię tak rozbawiło? - Uniosłem jedną brew do góry. - Może się z nami tym podzielisz?
- Tak! - krzyknęło zadowolone stworzenie, które cały swój czas spędzało na moim grzbiecie. Czy ten mały pierdziel aż tak się nudzi, żeby zatruwać życie innym? Nie wiem... Nie wnikam... To mogłoby się dla mnie źle skończyć.
Widać było lekkie zakłopotanie na pyszczku wadery. Posłałem jej ciepły uśmiech i spojrzałem na słońce. Na moje nawet dobre oko za dwie i pół godziny powinno być już ciemno. Chociaż... To najlepiej wie Tear. Nie ma mądrzejszej istoty na tym dziwnym świecie od niego!
- KASTIEL! - Przede mną ujrzałem samicę piesieca. One zawsze są miłe, bez względu na to jak będziesz je traktował.
- To ja! Wiem, mam piękne imię. - Poruszyłem zabawnie brwiami. Czasami zastanawiam się, czy jestem normalny. No chyba nie... Nie? Nie...
Po chwili poczułem małą, ale dosyć silną jak na jej wielkość łapkę na czole.
- Moje jest bardziej majestatyczne! - oburzyła się fretka.
- O co chodzi? - wadera jak gdyby nigdy nic nie zwróciła na nas uwagi tylko zaczęła rozmawiać z puchatym stworkiem. W oczach liska widać było iskierki podziwu.
Zerknąłem kątem oka na futrzaka, który nadal siedział na moich plecach... Weź ty stworze nieczysty racz łaskawie ze mnie zejść! Jego odpowiedź brzmiała by mniej więcej tak:
Za kogo ty się uważasz niedorozwinięty, stary, obskurny brzydalu!
Taaak... Nigdy nie zadzieraj z fretką, której pochodzenia nie znasz.
< Youuuuuuukami? :3 >
Nowy NPC!
G E N N A
To młoda pantera śnieżna płci żeńskiej. Ma około pół roku. Ale jednak nie wież w to co mówi! Bo zawsze kłamie. Uwielbia kraść Ważne dla nas rzeczy. Może to być nawet kawałek gałązki, ale i tak ukradnie jeżeli jest coś dla ciebie wart. I zapomniałam dodać! Tak naprawdę jest złośliwa ale udaje że jest miła i przyjacielska. Ale tylko dlatego umie kraść bo jest cicha i słodka. Ale nie potrafi walczyć...
Od Leji - Quest nr 1
Zimny wiatr, wyraźnie pokazywał że trzeba wstać. Kto jak kto, ja lubiłam długo spać! Ale i tak nie wiedziałam czy sens ma to leżenie. W końcu powinnam teraz pilnować terenów i innych wilków. Ale ja?! Westchnęłam. Z nieba prószył śnieg, delikatne płatki najwyraźniej już wstały. Bo w tej chwili wesoło tańczyły walca tuż przy wyjściu z jaskini.Przez chwilę na nie patrzyłam moimi ognistymi oczami. Ale po kilku minutach znudziło mi się to. Ponownie westchnęłam i wstałam. Aktualnie na posterunku stały już inne wilki, więc nie było problemu żebym ja przeszła się na minutkę lub dwie. Ale co zaszkodzi mi siedzenie w tej jaskini? Nic nie zaszkodzi! Usiadłam ponownie, i położyłam głowę na łapie. Zaczęłam myśleć o swoim życiu. Aż w końcu temat zszedł na żywioł.Woda, woda daje dużo. Tutaj wszystko jest z wody. Ale gdybym tak... Miała i żywioł wody i umysłu? Mogłabym tworzyć iluzje dla jakiegoś ze zwierząt. Albo nawet czytać w myślach?
-"A może?"-Pomyślałam bez entuzjazmu-"Poszłabym do jarmarku, i kupiłabym wisior żywiołu!"-Pomyślałam i za jednym zamachem chwyciłam torbę. Zrobiona była ze skóry renifera. Jak większość moich rzeczy. Bransolety na ogonie, ze skóry renifera itd. Zawiesiłam ją na szyi, dźwięk dukatów zaczął dosłownie bębnic mi w uszach. Co nie było przyjemnym doświadczeniem. Chociaż... Nie wiele wilków z niego korzysta. Pokazałam uśmiech, nawet nie wiedząc jak wygląda uznałam że to psychopatyczny rodzaj uśmiechu . Gdy tylko wyszłam, promienie słoneczne, opadały na moje ciało, dając choć lekkie poczucie ciepła, co nie trwało długo gdyż po chwili opatulił mnie padający śnieg i chłodny wiatr. Wyruszyłam w drogę, która nie okazała się taka krótka jak się spodziewałam. Wędrowałam już dłuższy czas i nadal nie mogłam dojść a co chwila napadały mnie myśli iż wędruje bez sensownego celu i lepiej byłoby się wrócić. Jednak odganiałam te myśli. Przechodziłam obok jednej z większych polan. Leżało tam ciało rena (renifera). Ucieszona i głodna podbiegłam do niego. Zaczęłam jeść przekąskę, tak zawzięcie jakbym nie jadła przez około tydzień. Już po chwili najedzona i pełna sił poszłam na przód. Co chwilę rozglądając się na około. Jedyne co zobaczyłam to futro które leżało w miejscu gdzie jadłam.
~~Kilka minut później~~
Wreszcie dotarłam do celu. Jednej z większych jaskiń, z której dochodziło światło. Ogień. Ciepły, miły i przyjaźniej nastawiony ogień. Już miałam tam wejść, ale poczułam mniejszy ciężar na szyi. Nie było tam torby! Zła na siebie, zawróciłam. I zła, oszołomiona, i bardzo mocno zdziwiona zaczęłam węszyć. Chyba że może w tej sytuacji przyda się mój żywioł? Zaczęłam mocno się skupiać. Skupiałam się niemal perfekcyjnie, dlatego już po chwili gruba warstwa śniegu podniosła się do góry... Lecz nic tam nie było. Nie było torby z reniferów. Tylko kilka patyków, ziemi, i dużo śniegu! Ale ani jednej toby wypełnionej dukatami. Szybkim truchtem skierowałam się w stronę polany. Dopiero teraz przypomniałam sobie... Moja torba była ze skóry renifera! A gdy odchodziłam od tamtego miejsca, widziałam skórę! Myślałam że to renifer którego jadłam! Zła na siebie już po chwili stałam w dokładnie tamtym miejscu. Zaczęłam przerzucać ciało martwego zwierzęcia. Nic nie znalazłam... Los tak chciał. A los jest najmądrzejszy. Ale jednak, czemu akurat mi? Już miałam zacząć mówić do siebie ale gdy tylko zaczęłam mówić zobaczyłam zamazany kształt. Wyglądem przypominał kota, a w pysku trzymał skórę renifera. Skórę mojego rena. Zaczęłam biegnąć w tamtą stronę, moje łapy stawiały bardzo wyraźne ślady na puchu. A wiatr stawał się coraz bardziej silny. Gdy byłam blisko kotki (tak wyglądała na oko) skoczyłam na nią. Już po kilku sekundach turlałyśmy się po lesie. Co chwilę któraś próbując się udrapnąć lub ugryźć. Ale ta mała nie wydawała się dobra w walce. Już po chwili miałam swoją "zdobycz" w paszczy. Próbując wyrwać jej z pyska torbę z dukatami. Walka skończyła się moją wygraną, jednak nie chciałam wypuścić małej bez nauczki. Już miałam pomysł. Przytrzymując młodą, łapą, odwiązałam "gumkę" z swojego ogona, i przyczepiłam do niej trzy dukaty. Które zderzając się ze sobą dawały okropny dźwięk.
-Jeżeli chcesz "nagrodę" to mi się przedstaw.
Powiedziałam do niej ponuro.
-Bella Elisabet Marinette
Powiedziała słodkim głosikiem kocica.
-Prawdziwe!
Warknęłam.
-Genna.
Odparła.
-To damy Ci prezent.
Zażartowałam i włożyłam gumkę na jej szyję. Gdy Genna się ruszała było słychać dziwne dźwięki. Gdy odchodziłam jeszcze je słyszałam. Uśmiechnęłam się nam myśl, czy wytrzyma do następnego spotkania. O ile wytrzyma...
-"A może?"-Pomyślałam bez entuzjazmu-"Poszłabym do jarmarku, i kupiłabym wisior żywiołu!"-Pomyślałam i za jednym zamachem chwyciłam torbę. Zrobiona była ze skóry renifera. Jak większość moich rzeczy. Bransolety na ogonie, ze skóry renifera itd. Zawiesiłam ją na szyi, dźwięk dukatów zaczął dosłownie bębnic mi w uszach. Co nie było przyjemnym doświadczeniem. Chociaż... Nie wiele wilków z niego korzysta. Pokazałam uśmiech, nawet nie wiedząc jak wygląda uznałam że to psychopatyczny rodzaj uśmiechu . Gdy tylko wyszłam, promienie słoneczne, opadały na moje ciało, dając choć lekkie poczucie ciepła, co nie trwało długo gdyż po chwili opatulił mnie padający śnieg i chłodny wiatr. Wyruszyłam w drogę, która nie okazała się taka krótka jak się spodziewałam. Wędrowałam już dłuższy czas i nadal nie mogłam dojść a co chwila napadały mnie myśli iż wędruje bez sensownego celu i lepiej byłoby się wrócić. Jednak odganiałam te myśli. Przechodziłam obok jednej z większych polan. Leżało tam ciało rena (renifera). Ucieszona i głodna podbiegłam do niego. Zaczęłam jeść przekąskę, tak zawzięcie jakbym nie jadła przez około tydzień. Już po chwili najedzona i pełna sił poszłam na przód. Co chwilę rozglądając się na około. Jedyne co zobaczyłam to futro które leżało w miejscu gdzie jadłam.
~~Kilka minut później~~
Wreszcie dotarłam do celu. Jednej z większych jaskiń, z której dochodziło światło. Ogień. Ciepły, miły i przyjaźniej nastawiony ogień. Już miałam tam wejść, ale poczułam mniejszy ciężar na szyi. Nie było tam torby! Zła na siebie, zawróciłam. I zła, oszołomiona, i bardzo mocno zdziwiona zaczęłam węszyć. Chyba że może w tej sytuacji przyda się mój żywioł? Zaczęłam mocno się skupiać. Skupiałam się niemal perfekcyjnie, dlatego już po chwili gruba warstwa śniegu podniosła się do góry... Lecz nic tam nie było. Nie było torby z reniferów. Tylko kilka patyków, ziemi, i dużo śniegu! Ale ani jednej toby wypełnionej dukatami. Szybkim truchtem skierowałam się w stronę polany. Dopiero teraz przypomniałam sobie... Moja torba była ze skóry renifera! A gdy odchodziłam od tamtego miejsca, widziałam skórę! Myślałam że to renifer którego jadłam! Zła na siebie już po chwili stałam w dokładnie tamtym miejscu. Zaczęłam przerzucać ciało martwego zwierzęcia. Nic nie znalazłam... Los tak chciał. A los jest najmądrzejszy. Ale jednak, czemu akurat mi? Już miałam zacząć mówić do siebie ale gdy tylko zaczęłam mówić zobaczyłam zamazany kształt. Wyglądem przypominał kota, a w pysku trzymał skórę renifera. Skórę mojego rena. Zaczęłam biegnąć w tamtą stronę, moje łapy stawiały bardzo wyraźne ślady na puchu. A wiatr stawał się coraz bardziej silny. Gdy byłam blisko kotki (tak wyglądała na oko) skoczyłam na nią. Już po kilku sekundach turlałyśmy się po lesie. Co chwilę któraś próbując się udrapnąć lub ugryźć. Ale ta mała nie wydawała się dobra w walce. Już po chwili miałam swoją "zdobycz" w paszczy. Próbując wyrwać jej z pyska torbę z dukatami. Walka skończyła się moją wygraną, jednak nie chciałam wypuścić małej bez nauczki. Już miałam pomysł. Przytrzymując młodą, łapą, odwiązałam "gumkę" z swojego ogona, i przyczepiłam do niej trzy dukaty. Które zderzając się ze sobą dawały okropny dźwięk.
-Jeżeli chcesz "nagrodę" to mi się przedstaw.
Powiedziałam do niej ponuro.
-Bella Elisabet Marinette
Powiedziała słodkim głosikiem kocica.
-Prawdziwe!
Warknęłam.
-Genna.
Odparła.
-To damy Ci prezent.
Zażartowałam i włożyłam gumkę na jej szyję. Gdy Genna się ruszała było słychać dziwne dźwięki. Gdy odchodziłam jeszcze je słyszałam. Uśmiechnęłam się nam myśl, czy wytrzyma do następnego spotkania. O ile wytrzyma...
Rivaille
"Jeżeli chcesz przeżyć - M Y Ś L."
R I V A I L L E
Strateg
Basior | 5 lat | Epsilon | Umysł
Punkty - 11 600
R I V A I L L E
Strateg
Basior | 5 lat | Epsilon | Umysł
Punkty - 11 600
C H A R A K T E R
Levi jest znany ze swojej siły i inteligencji. Ponadto jest często do bólu szczery, nieprzystępny i ma silny szacunek do struktury i dyscypliny. Twierdzi, że lekcja bez bólu nic nie znaczy lub też po prostu nie ma sensu. To wszystko sprawia, że przebywanie w jego towarzystwie staje się trudniejsze, przez co można mieć problemy ze zrozumieniem go bądź zyskaniem z nim bliższych kontaktów. Niezbyt często się odzywa, jednak kiedy już to zrobi mówi całkiem sporo. Zabija bez litości i bez emocji równocześnie Levi jest bardzo pedantyczny. Pomimo swojej powierzchowności nie lekceważy życia. Z początku Levi wydaje się być nieco sadystyczny i okrutny, ale zyskuje przy bliższym poznaniu.
H I S T O R I A
Levi został wychowywany przez swoją matkę. Pewnego dnia kiedy jego wujek Kenny przyszedł ich odwiedzić zobaczył matkę martwą. Nikt właściwie nie wiedział co się stało. Rivaille siedział skulony pod ścianą. Kenny, nie mając wyboru, zaopiekował i opiekował sie Levi'em. Nauczył go tego co w życiu najważniejsze, w części było to zabijanie. Kiedy zobaczył jego pierwszą walkę doszedł do wniosku że sam świetnie sobie poradzi. Zostawił go samego. Od tamtej pory trzymał się sam. Dorastał również w samotności. Ale w końcu każdemu znudziłaby się samotność...
U P O D O B A N I A
Levi ceni sobie czystość. Najmniejszy brud czy kurz nie ma miejsca w jego otoczeniu. Woli samotność i chętnie w niej przebywa. Nie radzi sobie w pracach w grupie.
R O D Z I N A
Yamara - matka , Kenny - wujek , ojciec - NN
Z A U R O C Z E N I E
Śmieszne...
I N N E
- Zwykle śpi 2-3 godzinny dziennie.
- Często prowadzi wyczerpujące treningi.
- Często prowadzi wyczerpujące treningi.
S K A R G I / P O C H W A Ł Y
0/0
K O N T A K T
Howrse - iPhonka
S T A T Y S T Y K I
Inteligencja: 13 Szybkość: 11 Siła: 10 Zwinność: 10 Wytrzymałość: 8
Od Asami Do Rodney'a
Stworzyłam przed nim iluzję, jego samego. Hologram był jego idealnym odwzorowaniem, choć nieco przenikającego. Nie wiem jakim cudem udało mi się oszukać tak potężne stworzenie jakim jest smok, ale udało mi się. I udało się go wyciągnąć. Moja ekscytacja już nieco zmalała, co jest tu mnie normalne. Miewam napady silnych i odczuwalnych uczyć, jak silny gniew lub ekscytacja, lecz bardzo szybko one zanikają. Po chwili, dodał.
- Będę ci dozgonnie wdzięczny - powiedział, uważnie przyglądając się moim zielonym oczom, jakby widział w nim coś pięknego, lecz i zarazem bardzo niebezpiecznego. Jakby nie mógł się zdecydować, czy się przybliżyć czy oddalić na bezpieczną odległość ode mnie, jakbym była jakimś śmiertelnie niebezpiecznym, pięknym stworzeniem. Nie raz miewałam takie odczucie, lecz teraz było bardzo wyraźnie odczuwalne. Bardzo dobrze, mogła bym wniknąć do jego umysłu, pozostawiając moje ciało na ziemi, i dowiedzieć się co o mnie myśli, co uważa, kogo lub ''co'' we mnie widzi, dostrzega. Ale w czym będzie ciekawość o jego charakterze, jego tajemnicach i innych różnorodnych rzeczach. Chyba lepszym wyjściem będzie po prostu dać mu czas. Dać mu czas, by się przyzwyczaił do mojej specyficznej strony, i odmiennego postrzegania świata. Pomiędzy nami nastała cisza, nie, nie była to niezręczna cisza, była to cisza, która pozwalała na głębokie rozmyślanie. Przyglądałam się jego, błękitnym oczom niczym niebieskiemu brylantowi, jednak takiemu, który jeszcze nie został oszlifowany. Niedoskonałe piękno? W całej pewności, lecz w jego diamentowych oczach, można było dostrzec pewne zawahanie co do mojej osoby. ''Podejść, czy też odsunąć się?'', mogła bym na pewno stwierdzić, że tak myślał. Może się mnie bał? Przecież nikt normalny, nie przewlekł by rannego wilka przez taką odległość i w dodatku nie oszukał by tej majestatycznej, niebezpiecznej istoty. Więc, miał spore powody by mieć do mnie zawahanie, czy aby na pewno jestem bezpieczna. W jednej chwili dostrzegłam przerażenie, które może było spowodowane jego sposobem myślenia o mnie, lub o innej sprawie, także i może związanej ze mną. Nie miałam zamiaru się tego dowiadywać. Wolę żyć w tej niewiedzy. Od razu po tym basior zadał pytanie.
- A w ogóle... ile was tu jest? - zapytał przerywając cisze. Spojrzałam na niego z ukosa, lekko zdziwiona jego pytaniem. Dobrze wiedziałam o co mu chodzi, lecz odpowiedziałam pytaniem na pytanie, chcąc uzyskać jasne informacje.
- Nas, o znaczy kogo? - pytanie, które teraz zadałam było całkowicie nie potrzebne i zbędne, lecz zadałam je pomimo swojej woli. Po prostu przeszło mi przez gardło.
- Wilków - teraz sprecyzował. Po tych słowach, zrobił krok do tyłu, jakby się mnie obawiał. Może jednak, zbliżył się za blisko? Czy stałam się na tyle miękka, że nie zauważyłam, dzielącej nas małej odległości? Oddaliłam to pytanie, po czym odpowiedziałam mu, ile nas jest i później doprecyzowałam. Dodałam jeszcze, że alfa nie ma partnera i może mu się poszczęści, jednak po moim tonie głosu, trudno było stwierdzić, czy był to żart czy obojętnie dodane cztery grosze.
- Ta, może... - Mruknął. - Czyli jest miejsce jeszcze dla jednego samca? - zapytał.
- Cóż... możliwe. Wtedy byłoby już pięciu - dodałam, wykonując mechanicznie iście proste zadanie matematyczne. Rozejrzałam się po grocie, tak jak basior. Dostrzegłam, że byliśmy w niej tylko sami, a medyczki nie było. Jedną z możliwości było to, że poszła powiadomić głowę watahy, o przebudzeniu Rodney'a. Wykluczałam inne moje chore i tak już nieprzyzwoite hipotezy.
- To jak, zaprowadzisz mnie do... - nie pozwoliłam mu dokończyć...
- Relijyon? Da się zrobić... ale najpierw polowanie. Od tego całego zwiewania przed smokami nieźle zgłodniałam, a ty? - stwierdziłam, kierując się do wyjścia z groty. Nie czekałam nawet na jego odpowiedź, która wydawała się i tak twierdząca, więc nie zadałam zbędnego pytania, tylko odpowiedziałam w pewnej mierze twierdzeniem.
- Ha... nawet nie wiesz, jak bardzo - mruknął, idąc za mną. Nie chciałam by szedł za mną. Tym bardziej, że ciągle pewnie bolało go w kościach, przez co zwolniłam kroku, byśmy szli równo. Nie byłam pewna czy oboje mammy siły na polowanie, lecz we dwoje może nam się udać, wykorzystując małą sztuczkę iluzjonistyczną.
- To na co masz ochotę? - zapytałam się, wychodząc już z groty. Stałam już w całej okazałości na słońcu, które oświetlało moją sylwetkę i dodawało blasku moim oczom. Rodney, wydawał się także bardziej...większy? Wyższy? Logiczne jest to, że wilki są wyższe od wader, więc nie zastanawiałam się nad tym.
Rodney? Wybacz, że tak długo musiałeś czekać ;-;
- Będę ci dozgonnie wdzięczny - powiedział, uważnie przyglądając się moim zielonym oczom, jakby widział w nim coś pięknego, lecz i zarazem bardzo niebezpiecznego. Jakby nie mógł się zdecydować, czy się przybliżyć czy oddalić na bezpieczną odległość ode mnie, jakbym była jakimś śmiertelnie niebezpiecznym, pięknym stworzeniem. Nie raz miewałam takie odczucie, lecz teraz było bardzo wyraźnie odczuwalne. Bardzo dobrze, mogła bym wniknąć do jego umysłu, pozostawiając moje ciało na ziemi, i dowiedzieć się co o mnie myśli, co uważa, kogo lub ''co'' we mnie widzi, dostrzega. Ale w czym będzie ciekawość o jego charakterze, jego tajemnicach i innych różnorodnych rzeczach. Chyba lepszym wyjściem będzie po prostu dać mu czas. Dać mu czas, by się przyzwyczaił do mojej specyficznej strony, i odmiennego postrzegania świata. Pomiędzy nami nastała cisza, nie, nie była to niezręczna cisza, była to cisza, która pozwalała na głębokie rozmyślanie. Przyglądałam się jego, błękitnym oczom niczym niebieskiemu brylantowi, jednak takiemu, który jeszcze nie został oszlifowany. Niedoskonałe piękno? W całej pewności, lecz w jego diamentowych oczach, można było dostrzec pewne zawahanie co do mojej osoby. ''Podejść, czy też odsunąć się?'', mogła bym na pewno stwierdzić, że tak myślał. Może się mnie bał? Przecież nikt normalny, nie przewlekł by rannego wilka przez taką odległość i w dodatku nie oszukał by tej majestatycznej, niebezpiecznej istoty. Więc, miał spore powody by mieć do mnie zawahanie, czy aby na pewno jestem bezpieczna. W jednej chwili dostrzegłam przerażenie, które może było spowodowane jego sposobem myślenia o mnie, lub o innej sprawie, także i może związanej ze mną. Nie miałam zamiaru się tego dowiadywać. Wolę żyć w tej niewiedzy. Od razu po tym basior zadał pytanie.
- A w ogóle... ile was tu jest? - zapytał przerywając cisze. Spojrzałam na niego z ukosa, lekko zdziwiona jego pytaniem. Dobrze wiedziałam o co mu chodzi, lecz odpowiedziałam pytaniem na pytanie, chcąc uzyskać jasne informacje.
- Nas, o znaczy kogo? - pytanie, które teraz zadałam było całkowicie nie potrzebne i zbędne, lecz zadałam je pomimo swojej woli. Po prostu przeszło mi przez gardło.
- Wilków - teraz sprecyzował. Po tych słowach, zrobił krok do tyłu, jakby się mnie obawiał. Może jednak, zbliżył się za blisko? Czy stałam się na tyle miękka, że nie zauważyłam, dzielącej nas małej odległości? Oddaliłam to pytanie, po czym odpowiedziałam mu, ile nas jest i później doprecyzowałam. Dodałam jeszcze, że alfa nie ma partnera i może mu się poszczęści, jednak po moim tonie głosu, trudno było stwierdzić, czy był to żart czy obojętnie dodane cztery grosze.
- Ta, może... - Mruknął. - Czyli jest miejsce jeszcze dla jednego samca? - zapytał.
- Cóż... możliwe. Wtedy byłoby już pięciu - dodałam, wykonując mechanicznie iście proste zadanie matematyczne. Rozejrzałam się po grocie, tak jak basior. Dostrzegłam, że byliśmy w niej tylko sami, a medyczki nie było. Jedną z możliwości było to, że poszła powiadomić głowę watahy, o przebudzeniu Rodney'a. Wykluczałam inne moje chore i tak już nieprzyzwoite hipotezy.
- To jak, zaprowadzisz mnie do... - nie pozwoliłam mu dokończyć...
- Relijyon? Da się zrobić... ale najpierw polowanie. Od tego całego zwiewania przed smokami nieźle zgłodniałam, a ty? - stwierdziłam, kierując się do wyjścia z groty. Nie czekałam nawet na jego odpowiedź, która wydawała się i tak twierdząca, więc nie zadałam zbędnego pytania, tylko odpowiedziałam w pewnej mierze twierdzeniem.
- Ha... nawet nie wiesz, jak bardzo - mruknął, idąc za mną. Nie chciałam by szedł za mną. Tym bardziej, że ciągle pewnie bolało go w kościach, przez co zwolniłam kroku, byśmy szli równo. Nie byłam pewna czy oboje mammy siły na polowanie, lecz we dwoje może nam się udać, wykorzystując małą sztuczkę iluzjonistyczną.
- To na co masz ochotę? - zapytałam się, wychodząc już z groty. Stałam już w całej okazałości na słońcu, które oświetlało moją sylwetkę i dodawało blasku moim oczom. Rodney, wydawał się także bardziej...większy? Wyższy? Logiczne jest to, że wilki są wyższe od wader, więc nie zastanawiałam się nad tym.
Rodney? Wybacz, że tak długo musiałeś czekać ;-;
Od Relijyon Do Zayan'a
Chwila bezczynności... I jadymy dalej! Z tego co słyszałam, po około czterech sekundach milczenia, cisza staje się niezręczna. To kłamstwo! Kto takie rzeczy komuś nagadał?! Ten ktoś musiał być mocno stuknięty... I chyba był.
- Pamiętam! - krzyknęłam, uśmiechając się szeroko. - To ciebie Tear przyprowadził, mówiąc, że mu pyskowałeś!
- Tear? - spytał zdziwiony.
- Tak wkurzająca, stara i siwa imitacja pantery...
Jaka ja jestem zua. Obrażam mojego przyjaciela. Trudno, już się przyzwyczaił, że mówię do niego "imitacjo pantery", albo "Pan-Wiem-Wszystko-I-Noga-Mnie-Boli". On sam mówi do mnie "Chłopcze". Czuję się wtedy dziwnie... Bardzooooo dziwnie. Nie wiem czemu...
Na samym początku nie wiedział o co mi chodzi, ale później na jego pyszczku rozkwitł wielki banan.
- Będę miłą Alpha i zaproszę cię do moich jakże zaistych apartamentów - ukłoniłam się lekko. - A poza tym nie będę skromna, trzeba coś w życiu zmienić. - Kąciki moich ust drgnęły w lekkim uśmiechu, a ja (jak to ja) nie zwlekając ani chwili dłużej kazałam mu iść za mną.
Przez całą drogę rozmawialiśmy o pierdołach, jednocześnie kłócąc się o to, kto bardziej ocieka zaje*ością. Ja czy Tear.
- Ja! - krzyknęłam oburzona.
- Tear! - Zayan popchnął mnie lekko w bok.
- Ja! - podskoczyłam.
- Ty! - okręcił się wokół własnej osi. Wyglądaliśmy wtedy tak, jakbyśmy wzięli jakieś ziółka odurzające od Pana-Wiem-Wszystko-I-Noga-Mnie-Boli.
- Tear? - zapytałam zdezorientowana, patrząc na basiora.
- Wygrałem! - wyszczerzył zęby, klepiąc mnie lekko w ramię.
- Nie ma tak! - usiadłam obrażona na ziemi i zadarłam pyszczek do góry. Z każdą chwilą zagłębiałam jeszcze bardziej łapy w śniegu. Był taki przyjemnie... Zimny?
< Zayan? Zostawiam wszystko w twoich łapkach :3 >
- Pamiętam! - krzyknęłam, uśmiechając się szeroko. - To ciebie Tear przyprowadził, mówiąc, że mu pyskowałeś!
- Tear? - spytał zdziwiony.
- Tak wkurzająca, stara i siwa imitacja pantery...
Jaka ja jestem zua. Obrażam mojego przyjaciela. Trudno, już się przyzwyczaił, że mówię do niego "imitacjo pantery", albo "Pan-Wiem-Wszystko-I-Noga-Mnie-Boli". On sam mówi do mnie "Chłopcze". Czuję się wtedy dziwnie... Bardzooooo dziwnie. Nie wiem czemu...
Na samym początku nie wiedział o co mi chodzi, ale później na jego pyszczku rozkwitł wielki banan.
- Będę miłą Alpha i zaproszę cię do moich jakże zaistych apartamentów - ukłoniłam się lekko. - A poza tym nie będę skromna, trzeba coś w życiu zmienić. - Kąciki moich ust drgnęły w lekkim uśmiechu, a ja (jak to ja) nie zwlekając ani chwili dłużej kazałam mu iść za mną.
Przez całą drogę rozmawialiśmy o pierdołach, jednocześnie kłócąc się o to, kto bardziej ocieka zaje*ością. Ja czy Tear.
- Ja! - krzyknęłam oburzona.
- Tear! - Zayan popchnął mnie lekko w bok.
- Ja! - podskoczyłam.
- Ty! - okręcił się wokół własnej osi. Wyglądaliśmy wtedy tak, jakbyśmy wzięli jakieś ziółka odurzające od Pana-Wiem-Wszystko-I-Noga-Mnie-Boli.
- Tear? - zapytałam zdezorientowana, patrząc na basiora.
- Wygrałem! - wyszczerzył zęby, klepiąc mnie lekko w ramię.
- Nie ma tak! - usiadłam obrażona na ziemi i zadarłam pyszczek do góry. Z każdą chwilą zagłębiałam jeszcze bardziej łapy w śniegu. Był taki przyjemnie... Zimny?
< Zayan? Zostawiam wszystko w twoich łapkach :3 >
Od Leji - Konkurs
Otworzyłam powoli oczy. Zobaczyłam jak piękne złote słońce powoli wschodzi nad horyzont. Jeszcze raz wolno mrugnęłam, poczułam że muszę wstać. Postawiłam łapy na ziemi i wyszłam na zewnątrz. Głód był bardzo wyczuwalny. Od razu pobiegłam w stronę lasu. Zaczęłam szukać jakiegoś renifera. Przeszukałam całą łąkę ale nic nie znalazłam. Dlatego też, poszłam do lasu. Zauważyłam tam prawie nie widoczne z daleka rysy. Poszłam do przodu cicho. Powoli wszystko nabierało, a po chwili stał tam renifer. Skoczyłam prosto w jego plecy. Wbiłam się zębami, a ten zaczął brykać. Za pewne chciał wyrzucić mnie na ziemie... Nie udawało mu się! Wskoczył na jezioro i zaczął skakać. Usłyszałam z zgrzytanie a lód pękł. Wlecieliśmy tam, za pewne "przekąska" chciała mnie utopić. Gdy renifer ruszał kopytami i na tym się skupiał ja przyczepiłam zęby do jego szyi i przegryzłam tchawicę. Zwierzę przestało się ruszać, najwyraźniej już go tutaj nie było. Ucieszona wypłynęłam na brzeg i wyszłam z wody. Ciągnęłam za sobą ciało renifera. Już miałam kierować się do jaskini ale usłyszałam rozmowę.
-... Jest śmiertelnie chora, trzeba wybrać kogoś kto puódzie po roślinkę... Gdy to usłyszałam szybko tam podeszłam.
-Ja mogę iść!
-Chcesz?
-Oczywiście!
-To musisz pójść na czubek tamtej góry...
-Aż tam?
-Tak... I znaleźć małą roślinkę. Przypomina koniczynę którą...
-Tak! Tak... Już idę!
-Dobrej drogi.
Krzyknęła tylko Gamma, gdy ja byłam już przy jedzeniu. Ugryzłam kawałek. Musiałam się najeść i wyspać przed wyprawą. Gdy tylko zjadłam całego renifera, poczułam się idealnie. Choć moje ciało dalej było chude. Poszłam w stronę jaskini i gdy tylko zamknęłam oczy... Przeszłam do krainy snów.
~~Po przebudzeniu~~
Otwarłam oczy. Był prawie środek dnia. Założyłam "torbę" którą zrobiłam z ciała renifera. Popatrzyłam po jaskini. Jest duża szansa że tutaj nie wrócę. Zostawię przyjaciół i wszystkich innych należących do stada. Westchnęłam i poszłam na przód. Śnieg zgrzytał pod moimi łapami, a małe śnieżynki raz po raz roztapiały się na moim futrze. Ale i tak twardo szłam do przodu. Musiałam dotrzeć na górę przed zachodem słońca. Rozglądałam się na boki. Było widać tylko śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg. A wataha razem z jaskiniami już całkowicie znikła mi z oczu. Jakby rozpłynęła się w powietrzu. Ponownie westchnęłam, a to robiąc śnieżynka wpadła mi na język. Jęknęłam a potem prychnęłam sama na siebie. Przecież muszę to zrobić. Szłam powoli, ostrożnie przyglądając się wszystkiemu. Miałam wrażenie że góry w ogóle nie zbliżają się do mnie. Czemu nie mam żywiołu super szybkości? Tylko woda! W czym ona teraz pomoże? Ponownie westchnęłam, a zaraz potem kolejny raz. Mogłabym tak prychać cały czas. Już miałam znowu prychnąć, ale poczułam że coś, a raczej ktoś mnie obserwuje. Popatrzyłam na około. Nic nie dostrzegłam. Ale po chwili usłyszałam ryk. Dostałam gęsiej skórki bo dostrzegłam biało-czarny kształt biegnący za mną. Zaczęłam biec. Moje łapy prawie topiły się w mokrym śniegu. Za mną pędził wściekły jak i bardzo szczęśliwy tygrys, który już miał nadzieję na dużą przekąskę. On chyba też miał motto "Nadzieja umiera ostatnia", ale w tym momencie nie za bardzo mnie to obchodziło. Ze strachem w moich ognistych oczach biegłam ile sił w łapach. W końcu byłam dosyć szybka. Ale wydawało mi się że będzie tu bardziej potrzebna moja inteligencja. Jak myślałam co zrobić w tej sytuacji przyszła mi ryzykowna myśl.
-"Wskocz na tamtą górkę ze śniegu, i odbij się. Skoczysz na kota i zabijesz go!" - To mówiła moja ryzykowna strona, która prawie zawsze wygrywała. Jak myślałam tak zrobiłam. Wskoczyłam na pagórek i odbiłam się od niego. Potem z lekkim zakrętem wskoczyłam na tygrysa. Przez co zaczęło kręcić mi się w głowie. Zasłabłam. Po takim bieganiu! Nie mogłam się teraz poddać. Z bardzo dużym wysiłkiem wgryzłam się w kota. Ten zawył prawie tak jak wilk, a potem po jego grzbiecie poleciała struga prawie czarnej krwi. Triumfalnie uniosłam głowę do góry. Wygrałam z tygrysem. Pierwszy raz! No... Już bardzo dużo razy z nim przegrałam. A dopiero teraz poczułam zdziwienie, czy zawsze muszę natrafić na drapieżnika? Ostatnio uratowałam wilka własnym ciałem, jeszcze... Wymieniałam chwilę. Dopiero po chwili przypomniało mi się po co tu szłam. Zeskoczyłam z martwego ciała dużego kota i podniosłam głowę. Jednak jestem bliżej niż przedtem! Poszłam w tamtą stronę z lekkim zachwytem. Góra na którą miałam wejść była wysoka, ale za to okryta nieskazitelnie białym, delikatnym śniegiem, który odznaczał się na ciemno szarym tle. Wejście na sam czubek to będzie nie lada wyzwanie. Ale jednak dodała mi otuchy chęć na przygodę. Już miałam iść ale zatrzymałam się tuż przed górą. Słońce już za godzinkę albo dwie zajdzie. Popatrzyłam prosto na przód. Nie było żadnych skał które by chociaż przypominały schodki. Zmarszczyłam nosek.
-"Spróbuj się wdrapać. Przecież na pewno nie jest tak stromo jak się wydaje"-Powiedziała moja głupsza strona. Powszechnie nazywana optymistyczną.
-"Poszukaj czegoś. Nie słuchaj jej!"-Powiedziała moja mądrzejsza strona, która pierwszy raz zabrała moje łapy. Posłuchałam jej i skręciłam w bok. Góra wydawała się tak wielka że nie za bardzo widziałam jej bok. A co bardziej tył. Zrobiłam zrozpaczoną minę. Usiadłam i zaczęłam się zastanawiać czy nie wybrać optymistycznej strony. Ale zdecydowałam że w ten sposób tylko bym pogorszyła sytuację. Prze chwilę bezczynnie leżałam, zastanawiając się nad sobą. Nagle nie wiadomo z kąt zobaczyłam mała jamę w górze. Zaciekawiona weszłam do niej, a tam zobaczyłam tylko porozwalane kamienie.
-Ale mogę po nich wejść!-Prawie krzyknęłam uradowana. Weszłam po nich lekko się trzęsąc. Ale uważając żeby kamienie się nie rozsypały. Zobaczyłam światło. Podeszłam do niego, w ten sposób wychodząc też na bok góry. Chwilę patrzyłam na około, co dalej. Już miałam z tond zejść, ale zobaczyłam odstającą skałę od góry. Wyglądała na stromą, ale nadzieja zawsze wygrywa. Zamknęłam oczy i skoczyłam w tamtą stronę. Nie miałam gruntu pod łapami, ale za to czułam jakbym chodziła po wietrze. Już po chwili to uczucie zniknęło a zamiast niego poczułam zimny śnieg. Otworzyłam oczy. Byłam na tamtej skale! Mogłabym zatańczyć taniec radości, ale wtedy bym spadła. Powoli przeskoczyłam na kolejną skałę, a moim oczom ukazała się mała roślinka. Wyglądała jak koniczyna, ale jednak była trochę większa. Zerwałam ją ostrożnie a potem włożyłam do torby. Uśmiechnęłam się chyba pierwszy raz od około 1 roku. Powoli położyłam łapę na kolejnej skale, a potem przeskoczyłam na drugą. To że zdobyłam to co miałam dodało mi otuchy. Drogę powrotną przeszłam łatwo. Wiedziałam kiedy byłam w połowie, bo zobaczyłam ciało tygrysa. Ominęła je bez ani jednego słowa i poszłam dalej. Już byłam dosyć daleko, ale usłyszałam ryk. Był tuż za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam tygrysa którego dzielił tylko jeden metr ode mnie. Tygrysa który był już trak poraniony ze powinien być zabity. Tygrysa którego pokonałam. Chciałam uciekać, ale łapy odmawiały mi posłuszeństwa. Zastygłam przed drapieżnikiem! Zaczęłam panikować. Kot biegł do mnie z dużą szybkością. Zamknęłam oczy. Nie poczułam bólu. Ani nic w tym stylu. Tylko odgłosy walki...
Gdy odgłosy ucichły, a strach rozpłynął się w powietrzu. Sama z siebie otworzyłam oczy. Zobaczyłam Tear'a. A na jego ramieniu serka? Strach zamienił się w zdziwienie. Kocur powoli mi wszystko wytłumaczył. Że wylegiwał się na miękkiej górce śniegu (jak zawsze). Ale usłyszał głos serka. Który mówił że widział jak przechodziłam. Trochę się zdenerwowałam bo fretka mnie szpiegowała! Ale i tak byłam wdzięczna. Potem oznajmiłam że oboje mogą iść ze mną do watahy. Bo w końcu mi pomagali. Więc w pewnym sensie też mają tę roślinkę...
~~W watasze~~
Dotarłam do jaskini alf w ostatniej chwili. Właśnie w tej sekundzie słońce całkowicie zaszło za horyzont. Ile sił w łapach podeszłam do Relijyon. Obok niej siedział basior.
-Mam!
-Podaj.
Powiedział a ja bez ani jednego słowa przyglądałam się temu. Gamma już po chwili dała do zjedzenia roślinkę alfie...
-... Jest śmiertelnie chora, trzeba wybrać kogoś kto puódzie po roślinkę... Gdy to usłyszałam szybko tam podeszłam.
-Ja mogę iść!
-Chcesz?
-Oczywiście!
-To musisz pójść na czubek tamtej góry...
-Aż tam?
-Tak... I znaleźć małą roślinkę. Przypomina koniczynę którą...
-Tak! Tak... Już idę!
-Dobrej drogi.
Krzyknęła tylko Gamma, gdy ja byłam już przy jedzeniu. Ugryzłam kawałek. Musiałam się najeść i wyspać przed wyprawą. Gdy tylko zjadłam całego renifera, poczułam się idealnie. Choć moje ciało dalej było chude. Poszłam w stronę jaskini i gdy tylko zamknęłam oczy... Przeszłam do krainy snów.
~~Po przebudzeniu~~
Otwarłam oczy. Był prawie środek dnia. Założyłam "torbę" którą zrobiłam z ciała renifera. Popatrzyłam po jaskini. Jest duża szansa że tutaj nie wrócę. Zostawię przyjaciół i wszystkich innych należących do stada. Westchnęłam i poszłam na przód. Śnieg zgrzytał pod moimi łapami, a małe śnieżynki raz po raz roztapiały się na moim futrze. Ale i tak twardo szłam do przodu. Musiałam dotrzeć na górę przed zachodem słońca. Rozglądałam się na boki. Było widać tylko śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg. A wataha razem z jaskiniami już całkowicie znikła mi z oczu. Jakby rozpłynęła się w powietrzu. Ponownie westchnęłam, a to robiąc śnieżynka wpadła mi na język. Jęknęłam a potem prychnęłam sama na siebie. Przecież muszę to zrobić. Szłam powoli, ostrożnie przyglądając się wszystkiemu. Miałam wrażenie że góry w ogóle nie zbliżają się do mnie. Czemu nie mam żywiołu super szybkości? Tylko woda! W czym ona teraz pomoże? Ponownie westchnęłam, a zaraz potem kolejny raz. Mogłabym tak prychać cały czas. Już miałam znowu prychnąć, ale poczułam że coś, a raczej ktoś mnie obserwuje. Popatrzyłam na około. Nic nie dostrzegłam. Ale po chwili usłyszałam ryk. Dostałam gęsiej skórki bo dostrzegłam biało-czarny kształt biegnący za mną. Zaczęłam biec. Moje łapy prawie topiły się w mokrym śniegu. Za mną pędził wściekły jak i bardzo szczęśliwy tygrys, który już miał nadzieję na dużą przekąskę. On chyba też miał motto "Nadzieja umiera ostatnia", ale w tym momencie nie za bardzo mnie to obchodziło. Ze strachem w moich ognistych oczach biegłam ile sił w łapach. W końcu byłam dosyć szybka. Ale wydawało mi się że będzie tu bardziej potrzebna moja inteligencja. Jak myślałam co zrobić w tej sytuacji przyszła mi ryzykowna myśl.
-"Wskocz na tamtą górkę ze śniegu, i odbij się. Skoczysz na kota i zabijesz go!" - To mówiła moja ryzykowna strona, która prawie zawsze wygrywała. Jak myślałam tak zrobiłam. Wskoczyłam na pagórek i odbiłam się od niego. Potem z lekkim zakrętem wskoczyłam na tygrysa. Przez co zaczęło kręcić mi się w głowie. Zasłabłam. Po takim bieganiu! Nie mogłam się teraz poddać. Z bardzo dużym wysiłkiem wgryzłam się w kota. Ten zawył prawie tak jak wilk, a potem po jego grzbiecie poleciała struga prawie czarnej krwi. Triumfalnie uniosłam głowę do góry. Wygrałam z tygrysem. Pierwszy raz! No... Już bardzo dużo razy z nim przegrałam. A dopiero teraz poczułam zdziwienie, czy zawsze muszę natrafić na drapieżnika? Ostatnio uratowałam wilka własnym ciałem, jeszcze... Wymieniałam chwilę. Dopiero po chwili przypomniało mi się po co tu szłam. Zeskoczyłam z martwego ciała dużego kota i podniosłam głowę. Jednak jestem bliżej niż przedtem! Poszłam w tamtą stronę z lekkim zachwytem. Góra na którą miałam wejść była wysoka, ale za to okryta nieskazitelnie białym, delikatnym śniegiem, który odznaczał się na ciemno szarym tle. Wejście na sam czubek to będzie nie lada wyzwanie. Ale jednak dodała mi otuchy chęć na przygodę. Już miałam iść ale zatrzymałam się tuż przed górą. Słońce już za godzinkę albo dwie zajdzie. Popatrzyłam prosto na przód. Nie było żadnych skał które by chociaż przypominały schodki. Zmarszczyłam nosek.
-"Spróbuj się wdrapać. Przecież na pewno nie jest tak stromo jak się wydaje"-Powiedziała moja głupsza strona. Powszechnie nazywana optymistyczną.
-"Poszukaj czegoś. Nie słuchaj jej!"-Powiedziała moja mądrzejsza strona, która pierwszy raz zabrała moje łapy. Posłuchałam jej i skręciłam w bok. Góra wydawała się tak wielka że nie za bardzo widziałam jej bok. A co bardziej tył. Zrobiłam zrozpaczoną minę. Usiadłam i zaczęłam się zastanawiać czy nie wybrać optymistycznej strony. Ale zdecydowałam że w ten sposób tylko bym pogorszyła sytuację. Prze chwilę bezczynnie leżałam, zastanawiając się nad sobą. Nagle nie wiadomo z kąt zobaczyłam mała jamę w górze. Zaciekawiona weszłam do niej, a tam zobaczyłam tylko porozwalane kamienie.
-Ale mogę po nich wejść!-Prawie krzyknęłam uradowana. Weszłam po nich lekko się trzęsąc. Ale uważając żeby kamienie się nie rozsypały. Zobaczyłam światło. Podeszłam do niego, w ten sposób wychodząc też na bok góry. Chwilę patrzyłam na około, co dalej. Już miałam z tond zejść, ale zobaczyłam odstającą skałę od góry. Wyglądała na stromą, ale nadzieja zawsze wygrywa. Zamknęłam oczy i skoczyłam w tamtą stronę. Nie miałam gruntu pod łapami, ale za to czułam jakbym chodziła po wietrze. Już po chwili to uczucie zniknęło a zamiast niego poczułam zimny śnieg. Otworzyłam oczy. Byłam na tamtej skale! Mogłabym zatańczyć taniec radości, ale wtedy bym spadła. Powoli przeskoczyłam na kolejną skałę, a moim oczom ukazała się mała roślinka. Wyglądała jak koniczyna, ale jednak była trochę większa. Zerwałam ją ostrożnie a potem włożyłam do torby. Uśmiechnęłam się chyba pierwszy raz od około 1 roku. Powoli położyłam łapę na kolejnej skale, a potem przeskoczyłam na drugą. To że zdobyłam to co miałam dodało mi otuchy. Drogę powrotną przeszłam łatwo. Wiedziałam kiedy byłam w połowie, bo zobaczyłam ciało tygrysa. Ominęła je bez ani jednego słowa i poszłam dalej. Już byłam dosyć daleko, ale usłyszałam ryk. Był tuż za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam tygrysa którego dzielił tylko jeden metr ode mnie. Tygrysa który był już trak poraniony ze powinien być zabity. Tygrysa którego pokonałam. Chciałam uciekać, ale łapy odmawiały mi posłuszeństwa. Zastygłam przed drapieżnikiem! Zaczęłam panikować. Kot biegł do mnie z dużą szybkością. Zamknęłam oczy. Nie poczułam bólu. Ani nic w tym stylu. Tylko odgłosy walki...
Gdy odgłosy ucichły, a strach rozpłynął się w powietrzu. Sama z siebie otworzyłam oczy. Zobaczyłam Tear'a. A na jego ramieniu serka? Strach zamienił się w zdziwienie. Kocur powoli mi wszystko wytłumaczył. Że wylegiwał się na miękkiej górce śniegu (jak zawsze). Ale usłyszał głos serka. Który mówił że widział jak przechodziłam. Trochę się zdenerwowałam bo fretka mnie szpiegowała! Ale i tak byłam wdzięczna. Potem oznajmiłam że oboje mogą iść ze mną do watahy. Bo w końcu mi pomagali. Więc w pewnym sensie też mają tę roślinkę...
~~W watasze~~
Dotarłam do jaskini alf w ostatniej chwili. Właśnie w tej sekundzie słońce całkowicie zaszło za horyzont. Ile sił w łapach podeszłam do Relijyon. Obok niej siedział basior.
-Mam!
-Podaj.
Powiedział a ja bez ani jednego słowa przyglądałam się temu. Gamma już po chwili dała do zjedzenia roślinkę alfie...
Stamp'y od (*Kicia*)
Wczoraj dostałam 2 stamp'y od graczki (*Kicia*)
Niestety miałam urwanie głowy i nie dałam rady go wcześniej dodać...
Myślę, że większość osób mnie zrozumie :/
A oto one:
Szeylen dostaje umówioną porcję punktów i D ^^
Od Asami - Quest nr 1
Zimne powietrze coraz bardziej dawało się we znaki, przebywając w moich pucach, co powodowało dreszcze, które pojawiały się dosłownie jedne po drugich. Otworzyłam jedno oko, wokoło mnie panowała istna ciemność, lecz na końcu jaskini nie można było nie dostrzec, promienie słoneczne, które za wszelką cenę chciały dostać się do mojej otchłani. Patrzyłam przed siebie. Od czasu do czasu, można było usłyszeć kapanie małej kropelki wody, która przez setki lat zdążyła wydrążyć mały otwór w kamieniu. Cudem był sam fakt iż nie zamarzła. Często służyła mi jako małe poidło, gdy całymi dniami nie wychodziłam z małej jaskini. Było przeważnie cicho, pomijając kapanie małej kropelki wody. Na zewnątrz wiał silny wiatr, który podrywał w górę pierwszą warstwę śniegu, która nie zdążyła się jeszcze zasklepić. Lekki puchowy puch zostawał podnoszony w górę a potem znowu opadał delikatnie. Z nieba prószył śnieg, delikatne płatki śniegu, które z silnym wiatrem nie są już wcale takie delikatnie i przyjazne, jak można było by się po nich spodziewać. Pewnie moje zielone oczy, świeciły w mroku. Kątem oka, popatrzyłam się na skórzany woreczek, który leżał w kącie, zakryty kamieniami, jednocześnie ziewnęłam. Od samego początku nudziło mi się. Nie mam tu nic do roboty. Nawet straż patroluje teren, nawet jeżeli także bym zgłosiła coś niepokojącego, najpewniej nie została bym wysłuchana. Bo co z tego, że mam i tak już ważne stanowisko podczas wojen i bitew, skoro nie jestem strażnikiem. Moje słowa nie zostały by uwzględnione. Posiadając tylko jedno stanowisko, to tego takie, które zostanie wykorzystane w dalekiej przyszłości, bo na wojny i inne się nie zapowiada. Nie mam co robić, czuje się nie przydatna. Mogła bym coś zrobić, a za to kiszę się w jaskini, niczym kiszone ogórki. Może gdybym poszła do sklepu? Podobnież jest w nim Amulet Odpowiedzialności, który pozwala na wybranie kolejnej profesji. Podniosłam głowę i teraz ciągle patrzyłam na woreczek, który znajdował się pod kamieniami. Gdybym tak...? Moje łapy udźwignęły ciężar mojego ciała a łapą odgarnęłam kamenie, odkrywając woreczek. Zawiesiłam go na szyi na dźwięk dukatów, nie musiałam długo czekać aż poczułam ich lekki ciężar. Wyszłam z mojej ciemności, ukazując swoją sylwetkę światłu dziennemu. Promienie słoneczne, opadały na moje ciało, dając choć lekkie poczucie ciepła, co nie trwało długo gdyż po chwili opatulił mnie padający śnieg i chłodny wiatr. Wyruszyłam w drogę, która nie okazała się taka krótka jak się spodziewałam. Wędrowałam już dłuższy czas i nadal nie mogłam dojść a co chwila napadały mnie myśli iż wędruje bez sensownego celu i lepiej byłoby się wrócić. Jednak odganiałam te myśli. Szłam brzegiem rzeki, która tylko niektórych miejscach była skuta lodem. Dało się z niej pić. Woreczek z dukatami, zawiesiłam na pobliskim drzewie, bojąc się, że wpadną do wody. Niczym się nie przejmowałam i jedyne co teraz robiłam to piłam lodowatą wodę, która gdy przepływała przez mój organizm, powodowała ciarki wzmagane silnym, zimnym wiatrem, który zagłuszał każdy dźwięk. Po chwili podniosłam głowę, ruszając dalej w drogę, która przebiegła bez problemowo.
Wreszcie dostrzegłam potężną jaskinie, która miała być celem mojej całkiem długiej drogi. Zerknęłam na moją szyje, oczekując, że będzie wsiała na niej, woreczek...Lecz nic tam nie było. Nie było brązowego woreczka. Nie czułam tego znikomego ciężaru na szyi. Poczułam jak serce zaczyna mi bić szybciej. Złość, zaczęła wypełniać moje ciało, uświadamiając sobie, że zgubiłam dukaty. Odwróciłam się za siebie, wypatrując brązowego, małego punkciku na białym puchu. Niestety, owego nie widziałam. Tym razem szybkim ruchem, byłam już w biegu kierując się w stronę rzeczki i drzewa, na którym zawiesiłam woreczek. Biegłam dość szybko, nie zważając na to, że płatki śniegu, wpadały mi do oczu, co stawało się coraz bardziej irytujące. Pomiędzy moimi opuszkami, była sierść, do której dotarł śnieg, który tworzył małe kryształki lodu. One ocierały się o skórę, tworząc bardzo bolesne, jak i nieprzyjemne uczucie. Po znacznym upływie czasie, byłam już na miejscu. Mój wzrok od razu powędrował w miejsce gdzie zawiesiłam woreczek. Oczekując, że go tam zastane...mój wzrok napotkał tylko suche gałęzie. Przeklęłam pod nosem, cały świat, opuszczając głowę by się opanować. Lecz gdy opuściłam łeb, moje oczy, dostrzegły na śniegu już słabo widoczne odciski łap. Były dużo większe od moich jak i nie zapadły się tak bardzo w śnieg. Ślady takie, musiały należeć tylko do rysia. Ale usłyszała bym go. Choć w sumie, wiał silny wiatr i wszystko zagłuszał. Więc patrząc na odciski łap, tworzyło to bardzo duże prawdopodobieństwo. Popatrzyłam w stronę gdzie kierowały się ślady. Były jeszcze widoczne, bo śnieg ich nie zasypał całkowicie, co dawało mi możliwość wytropienia złodziejaszka. Podobnież ostatnio, rysie słynące ze sprytu, zaczęły się specjalizować w kradzieżach. Podniosłam głowę, całkiem już opanowana, choć nadal była możliwość, że nie zdołam się opanować gdy spotkam złodzieja.
Z moich nozdrzy, po raz tysięczny wydobyła się szaro, srebrzysta mgiełka, która po chwili znikła. Szłam już wyjątkowo długo, lecz wykorzystując dobrą pogodę, szłam ciągle tropem. Czułam jak moje mięśnie, tracą siłę, przez co już resztami cennej energii poruszam łapami. Dobrze wiem, że nie mogę tak łatwo odpuścić. Nie daruje mu tego. Przed moimi oczami, ukazały się całkiem sporej wielkości, krzaki. Ślady, którymi już tak długo idę, znikały właśnie tu. Przyjrzałam się im, uważnie, zastanawiając się czy tam wejść. Jedyne co mam do obrony, to zęby i...właśnie. To ja tu dysponuje siłą umysłu. Na tą myśl, na pysku pojawił się niepokojący uśmiech. Zrobiłam pierwszy krok, w stronę krzaków, a za nim poszły kolejne ruchy łap, tworzące kroki. Moja postać zniknęła w gęstwinie gałęzi. Były one ostre i kuły moje ciało, przenikając przez moje puszyste futro. Teraz otworzyłam oczy, będąc już pewna, że gałęzie, się do nich nie dostaną. Ujrzałam legowisko rysia. Panował tu zaduch i nie przyjemny zapach. Ostrzegłam nieopodal martwego ptaka, który był do połowy skonsumowany. Widok nie był zbyt przyjemny, ale typowy. Obok martwego ptaka, dostrzegłam mój brązowy woreczek. Miałam już postawić pierwszy krok, w jego stronę. Lecz drogę do niego zaskoczył mi ryś. Usłyszałam jego syk i obnażył swoje długie kły. Miał wściekły wyraz twarzy. Miałam już skoczyć w jego stronę, lecz w ostatniej chwili się zahamowałam. Obok siebie, stworzyłam iluzje, samej siebie. Moja iluzja, skoczyła w stronę intruza. Ja odsunęłam się, odchodząc z pola widzenia rysia. Podeszłam do martwego ptaka i jednocześnie, zawiesiłam sobie na szyi woreczek. Patrząc na moją iluzje, która ciągle unikała ciosów złodziejaszka. Teraz gdy ryś był odwrócony do mnie tyłem, skorzystałam z okazji i skoczyłam na jego kark, topiąc moje zęby w jego karku. Poczułam jak moje zęby, naprawiają na jego kark. Przegryzłam to, jednocześnie czując jak ryś wydaje przeraźliwy syk i pada na ziemię. Na języku czułam metaliczny smak czerwonej cieczy, jaką była jego krew.
- I co? Było warto? - zapytałam się martwego ciała, leżącego przede mną. Krew zaczęła zabarwiać się na czerwono. Na moim pysku, zagościł znowu niepokojący uśmiech, który można by było przypisać do uśmiechu psychopaty.
Koniec
Wreszcie dostrzegłam potężną jaskinie, która miała być celem mojej całkiem długiej drogi. Zerknęłam na moją szyje, oczekując, że będzie wsiała na niej, woreczek...Lecz nic tam nie było. Nie było brązowego woreczka. Nie czułam tego znikomego ciężaru na szyi. Poczułam jak serce zaczyna mi bić szybciej. Złość, zaczęła wypełniać moje ciało, uświadamiając sobie, że zgubiłam dukaty. Odwróciłam się za siebie, wypatrując brązowego, małego punkciku na białym puchu. Niestety, owego nie widziałam. Tym razem szybkim ruchem, byłam już w biegu kierując się w stronę rzeczki i drzewa, na którym zawiesiłam woreczek. Biegłam dość szybko, nie zważając na to, że płatki śniegu, wpadały mi do oczu, co stawało się coraz bardziej irytujące. Pomiędzy moimi opuszkami, była sierść, do której dotarł śnieg, który tworzył małe kryształki lodu. One ocierały się o skórę, tworząc bardzo bolesne, jak i nieprzyjemne uczucie. Po znacznym upływie czasie, byłam już na miejscu. Mój wzrok od razu powędrował w miejsce gdzie zawiesiłam woreczek. Oczekując, że go tam zastane...mój wzrok napotkał tylko suche gałęzie. Przeklęłam pod nosem, cały świat, opuszczając głowę by się opanować. Lecz gdy opuściłam łeb, moje oczy, dostrzegły na śniegu już słabo widoczne odciski łap. Były dużo większe od moich jak i nie zapadły się tak bardzo w śnieg. Ślady takie, musiały należeć tylko do rysia. Ale usłyszała bym go. Choć w sumie, wiał silny wiatr i wszystko zagłuszał. Więc patrząc na odciski łap, tworzyło to bardzo duże prawdopodobieństwo. Popatrzyłam w stronę gdzie kierowały się ślady. Były jeszcze widoczne, bo śnieg ich nie zasypał całkowicie, co dawało mi możliwość wytropienia złodziejaszka. Podobnież ostatnio, rysie słynące ze sprytu, zaczęły się specjalizować w kradzieżach. Podniosłam głowę, całkiem już opanowana, choć nadal była możliwość, że nie zdołam się opanować gdy spotkam złodzieja.
Z moich nozdrzy, po raz tysięczny wydobyła się szaro, srebrzysta mgiełka, która po chwili znikła. Szłam już wyjątkowo długo, lecz wykorzystując dobrą pogodę, szłam ciągle tropem. Czułam jak moje mięśnie, tracą siłę, przez co już resztami cennej energii poruszam łapami. Dobrze wiem, że nie mogę tak łatwo odpuścić. Nie daruje mu tego. Przed moimi oczami, ukazały się całkiem sporej wielkości, krzaki. Ślady, którymi już tak długo idę, znikały właśnie tu. Przyjrzałam się im, uważnie, zastanawiając się czy tam wejść. Jedyne co mam do obrony, to zęby i...właśnie. To ja tu dysponuje siłą umysłu. Na tą myśl, na pysku pojawił się niepokojący uśmiech. Zrobiłam pierwszy krok, w stronę krzaków, a za nim poszły kolejne ruchy łap, tworzące kroki. Moja postać zniknęła w gęstwinie gałęzi. Były one ostre i kuły moje ciało, przenikając przez moje puszyste futro. Teraz otworzyłam oczy, będąc już pewna, że gałęzie, się do nich nie dostaną. Ujrzałam legowisko rysia. Panował tu zaduch i nie przyjemny zapach. Ostrzegłam nieopodal martwego ptaka, który był do połowy skonsumowany. Widok nie był zbyt przyjemny, ale typowy. Obok martwego ptaka, dostrzegłam mój brązowy woreczek. Miałam już postawić pierwszy krok, w jego stronę. Lecz drogę do niego zaskoczył mi ryś. Usłyszałam jego syk i obnażył swoje długie kły. Miał wściekły wyraz twarzy. Miałam już skoczyć w jego stronę, lecz w ostatniej chwili się zahamowałam. Obok siebie, stworzyłam iluzje, samej siebie. Moja iluzja, skoczyła w stronę intruza. Ja odsunęłam się, odchodząc z pola widzenia rysia. Podeszłam do martwego ptaka i jednocześnie, zawiesiłam sobie na szyi woreczek. Patrząc na moją iluzje, która ciągle unikała ciosów złodziejaszka. Teraz gdy ryś był odwrócony do mnie tyłem, skorzystałam z okazji i skoczyłam na jego kark, topiąc moje zęby w jego karku. Poczułam jak moje zęby, naprawiają na jego kark. Przegryzłam to, jednocześnie czując jak ryś wydaje przeraźliwy syk i pada na ziemię. Na języku czułam metaliczny smak czerwonej cieczy, jaką była jego krew.
- I co? Było warto? - zapytałam się martwego ciała, leżącego przede mną. Krew zaczęła zabarwiać się na czerwono. Na moim pysku, zagościł znowu niepokojący uśmiech, który można by było przypisać do uśmiechu psychopaty.
Koniec
Od Youkami Do Kastiel'a
Przechyliłam głowę w bok nie wiedząc o co basiorowi chodzi.
-Eee... O to ci biega!- zaśmiałam się.- No jasne, że lubię!- wystrzeżyłam zęby w uśmiechu i wstałam z strasznie zimnego śniegu.
-To co powiesz na walkę z tygryskami?- zaczął skakać z ekscytacji Kastiel.
-Tygryskami?- zdziwiłam się lekko. Jak wielki, groźny zwierz może być nazywany tak zdrobniale?
-Jamn bardzo lubiem tygryski!- niemalże wyśpiewał samiec.
-No to niech będzie.- roześmiałam się. -Którędy do tych jakże "cudownych" stworzeń?- spytałam skakając dookoła Kas'a.
-Mój sługusie, tędy!- usłyszałam. Dopiero teraz zauważyłam, że na karku wilka siedział Ser. Zadowolony uporczywie trzymał się swymi małymi łapkami szarego futra. Wilk tylko pokręcił głowę wzdychając. Po chwili ruszył pędem w jakąś stronę. Ja za nim.
-Nie każdy ma okazję spotkać tygrysa...- pomyślałam.- I co z tego, że większość nie chce by do tego doszło? - zaśmiałam się sama do siebie biegnąc.
Kastiel? Tb zostawiam tygryski ^.^ Nie mam pojęcia co można o nich napisać XD
-Eee... O to ci biega!- zaśmiałam się.- No jasne, że lubię!- wystrzeżyłam zęby w uśmiechu i wstałam z strasznie zimnego śniegu.
-To co powiesz na walkę z tygryskami?- zaczął skakać z ekscytacji Kastiel.
-Tygryskami?- zdziwiłam się lekko. Jak wielki, groźny zwierz może być nazywany tak zdrobniale?
-Jamn bardzo lubiem tygryski!- niemalże wyśpiewał samiec.
-No to niech będzie.- roześmiałam się. -Którędy do tych jakże "cudownych" stworzeń?- spytałam skakając dookoła Kas'a.
-Mój sługusie, tędy!- usłyszałam. Dopiero teraz zauważyłam, że na karku wilka siedział Ser. Zadowolony uporczywie trzymał się swymi małymi łapkami szarego futra. Wilk tylko pokręcił głowę wzdychając. Po chwili ruszył pędem w jakąś stronę. Ja za nim.
-Nie każdy ma okazję spotkać tygrysa...- pomyślałam.- I co z tego, że większość nie chce by do tego doszło? - zaśmiałam się sama do siebie biegnąc.
Kastiel? Tb zostawiam tygryski ^.^ Nie mam pojęcia co można o nich napisać XD
Od Leji Do Xevertis'a
Zdziwiona popatrzyłam to na Szeylen to na Xevertis'a.
-Oczywiście że musiałam cię uratować!
Wykrzyknęłam już po chwili żałując swojej decyzji. Chciałam popatrzyć na basiora jeszcze raz, ale znowu poczułam przeszywający ból. Ból, który przeszedł aż od rany po poje łapy. Znowu jęknęłam. Co teraz mieliśmy zrobić? Przyjrzałam się wszystkiemu na około. Zawsze coś się musi przydać! Bo "nadzieja umiera ostatnia". Pierw przyjrzałam się sobie. Łapy cały czas obolałe. Grzbiet ledwo uratowany od krwawienia. Głowa w niczym nie pomoże. Westchnęłam i popatrzyłam na waderę. Nic nie przychodziło do mojej głowy. Więc spojrzałam na basiora, który miał prawie taki sam stan jak ja.
-Musimy tu przenocować.
Odparłam tylko i z nie chęcią położyłam głowę na łapę.
-Ty na pewno też jesteś zmęczony.
Powiedziała Szeylen do Xevertis'a, sama się kładąc. Po chwili wszystkich znużył sen...
≈Ranem≈
Jako ostatnia otworzyłam oczy. Nie czułam ciała. Mrugnęłam tylko powolnie oczami, w które wlatywały promienie słońca.
-A ty należysz do jakiejś watahy?
Spytałam basiora.
-Nie...
-A chcesz należeć?
-No... W sumie, tak.
-To pójdziemy.
-A możesz iść?
-Czuje się na siłach.
Odparłam i wstałam. Rana dawała znaki, ale nie bolała tak jak wczoraj. Wyszliśmy ze schronienia...
<Xevertis? Szeylen?>
-Oczywiście że musiałam cię uratować!
Wykrzyknęłam już po chwili żałując swojej decyzji. Chciałam popatrzyć na basiora jeszcze raz, ale znowu poczułam przeszywający ból. Ból, który przeszedł aż od rany po poje łapy. Znowu jęknęłam. Co teraz mieliśmy zrobić? Przyjrzałam się wszystkiemu na około. Zawsze coś się musi przydać! Bo "nadzieja umiera ostatnia". Pierw przyjrzałam się sobie. Łapy cały czas obolałe. Grzbiet ledwo uratowany od krwawienia. Głowa w niczym nie pomoże. Westchnęłam i popatrzyłam na waderę. Nic nie przychodziło do mojej głowy. Więc spojrzałam na basiora, który miał prawie taki sam stan jak ja.
-Musimy tu przenocować.
Odparłam tylko i z nie chęcią położyłam głowę na łapę.
-Ty na pewno też jesteś zmęczony.
Powiedziała Szeylen do Xevertis'a, sama się kładąc. Po chwili wszystkich znużył sen...
≈Ranem≈
Jako ostatnia otworzyłam oczy. Nie czułam ciała. Mrugnęłam tylko powolnie oczami, w które wlatywały promienie słońca.
-A ty należysz do jakiejś watahy?
Spytałam basiora.
-Nie...
-A chcesz należeć?
-No... W sumie, tak.
-To pójdziemy.
-A możesz iść?
-Czuje się na siłach.
Odparłam i wstałam. Rana dawała znaki, ale nie bolała tak jak wczoraj. Wyszliśmy ze schronienia...
<Xevertis? Szeylen?>
Od Szeylen Do Xevertis'a
Ta wypowiedź wilka wcale mi się nie spodobała. Wydaje mi się, że coś ukrywa. Nie wiem...
- No dobrze... - rzucam
Co ja mam na myśli? Że co, że on chciał się wykompać w tym jeziorze zamiast utopić? Nie... Z rozmyślań wyrywa mnie jego głos...
- Jak się nazywasz? - pyta
- No przecież.. jeszcze się nie przedstawiłam. Szeylen. - mówię
Całkiem miły jest. Myślę, że mogłabym mu zaufać, gdyby tylko on zaufał mi...
- Co robimy? - pyta
Przez chwilę myślę. E....
~W co? - ta myśl ciągle chodzi mi po głowie
Już wiem!!!!!
~W berka dziecko? Ty jesteś normalna? - znów ten wewnętrzny głos
- Tak - mruczę na głos
- Co?
- BEREK!! - pacam go w łapę i biegnę daleko przed siebie
Biegnę, biegnę, biegnę. Dystans między nami się zmniejsza, więc przyśpieszam. Nadal jestem szybsza, ale trochę słabsza od Xevertis'a.
- Uważaj! - krzyczy
Śmieję się. Basior próbuje mnie wyprzedzić, ale na marne. Teraz biegniemy obok siebie. Wciąż się śmieję.
- No co? - znów pyta
- Nie wyprzedzisz mnie! - wrzeszczę rozbawiona
Po kilku minutach oboje wpadamy na panterę śnieżną. Uśmiech nie znika mi z twarzy.
- Dawno cię nie widzieliśmy pantero - mówię - Może masz ochotę nas zjeść?
- Bardzo chętnie - odpowiada pantera śnieżna i oblizuje sobie kły
- Ale najpierw nas dogoń!! - krzyczy Xevertis i oboje zaczynamy biec
Biegniemy tak szybko, że zwierze nie może nas dogonić. W końcu sobie odpuszcza. Dopiero gdy się zatrzymujemy, dostrzegam, że trochę się ściemniło.
- Fajny dzień, nie?
<Xevertis? Już trochę dłuższe :D >
- No dobrze... - rzucam
Co ja mam na myśli? Że co, że on chciał się wykompać w tym jeziorze zamiast utopić? Nie... Z rozmyślań wyrywa mnie jego głos...
- Jak się nazywasz? - pyta
- No przecież.. jeszcze się nie przedstawiłam. Szeylen. - mówię
Całkiem miły jest. Myślę, że mogłabym mu zaufać, gdyby tylko on zaufał mi...
- Co robimy? - pyta
Przez chwilę myślę. E....
~W co? - ta myśl ciągle chodzi mi po głowie
Już wiem!!!!!
~W berka dziecko? Ty jesteś normalna? - znów ten wewnętrzny głos
- Tak - mruczę na głos
- Co?
- BEREK!! - pacam go w łapę i biegnę daleko przed siebie
Biegnę, biegnę, biegnę. Dystans między nami się zmniejsza, więc przyśpieszam. Nadal jestem szybsza, ale trochę słabsza od Xevertis'a.
- Uważaj! - krzyczy
Śmieję się. Basior próbuje mnie wyprzedzić, ale na marne. Teraz biegniemy obok siebie. Wciąż się śmieję.
- No co? - znów pyta
- Nie wyprzedzisz mnie! - wrzeszczę rozbawiona
Po kilku minutach oboje wpadamy na panterę śnieżną. Uśmiech nie znika mi z twarzy.
- Dawno cię nie widzieliśmy pantero - mówię - Może masz ochotę nas zjeść?
- Bardzo chętnie - odpowiada pantera śnieżna i oblizuje sobie kły
- Ale najpierw nas dogoń!! - krzyczy Xevertis i oboje zaczynamy biec
Biegniemy tak szybko, że zwierze nie może nas dogonić. W końcu sobie odpuszcza. Dopiero gdy się zatrzymujemy, dostrzegam, że trochę się ściemniło.
- Fajny dzień, nie?
<Xevertis? Już trochę dłuższe :D >
Od Rodney'a Do Asami
W końcu okazała jakieś emocje... uśmiech i śmiejące się wręcz oczy. To musiała być radość, ale czemu ja się temu dziwię? Przecież to normalne. Nie dość, że wyszła bez szwanku ze starcia prawie oko w oko ze smokiem, to jeszcze uratowała kogoś... to chyba jest krzepiące. Korzystając ze swojego zadziwiająco dobrego stanu, błyskawicznie zeskoczyłem z podestu, na jakim wadery mnie położyły i ustałem na własnych łapach. Byłem od nich wyższy, ale nie powinno mnie to dziwić. Zawsze tak jest... no, a przynajmniej w większości przypadków.
- Dzięki. Ja też... ale... jak ty właściwie dałaś radę nas stamtąd wyciągnąć? To była sytuacja bez wyjścia. Jak w ogóle mnie przeciągnęłaś, to... - Nie potrafiłem odnaleźć dla tego odpowiedniego słowa. Niezwykłe? Niesamowite?... Głupie? Nic nie pasowało na tyyle, bym użył tego w zdaniu. Lepiej nie mówić nic, aniżeli powiedzieć coś bez namysłu, a potem mieć kłopoty.
- Iluzja. - Stwierdziła, tworząc przede mną złudzenie samego mnie, dość realistycznego, choć nieco przenikającego, jednak wystarczającego, aby kogoś oszukać. Na przykład smoka, rozwścieczonego i przez to rozkojarzonego, ale smoka... kto wie, czy nie najinteligentniejszą i najniebezpieczniejszą istotę na kuli ziemskiej. I wcale nie koloryzuję. To jedyne stworzenie, z którym każde spotkanie napawa mnie tak wielkim niepokojem i strachem. Ona go przechytrzyła, a do tego przewlekła mnie... nie wiadomo nawet jak daleko, aż tutaj.
- Będę ci dozgonnie wdzięczny. - Stwierdziłem, przyglądając się jej źrenicom. Mimo iż wyraźnie było widać iż jest szczęśliwa, jej oczy mimo to pozostawały jakby bez wyrazu. Wiedziałem, że to tylko złudzenie, że ona po prostu ma takie oczy, może to urok jej wyglądu, ale jest w nich coś dziwnego. Nie umiem tego określić... to coś jednocześnie mnie przyciąga, w tej chwili zmusza bym zrobił kolejny krok w jej stronę, a jednocześnie każe mi sie trzymać od niej z daleka - ostrzega: To niebezpieczne... ale to pewnie tylko ja sam wmawiam sobie, być może słusznie, że nie powinienem tak łatwo ufać. Równie dobrze i smok mógł być iluzjom, a moje rany, zważywszy na mój obecny stan w tak krótkim stanie, tylko moim własnym wymysłem, a może i nawet i jej dziełem. Kto wie, do czego jest zdolna...
Zaraz. Nie, przestań, Rodney!
- A w ogóle... ile was tu jest? - Spytałem od razu, powstrzymawszy sie od snucia w głowie kolejnych teorii spiskowych. Wadera spojrzała się na mnie, wyraźnie zdziwiona pytaniem. Wiedziała o co chodzi, lecz mimo to spytała się:
- Nas, o znaczy kogo?
- Wilków. - Sprecyzowałem. Zrobiłem krok do tyłu, zbliżyłem się zbyt mocno... zacząłem czuc się nieswojo, bolał mnie brzuch. Jestem głodny, ahh Asami nie zastanawiała się zbyt długo, bez większego wahania odpowiedziała jednym prostym słowem, wyznaczającą liczbe członków watahy. "czternaście" Dopiero później doprecyzowała "czterech Basiorów, dziewięć wader... alpha nie ma partnera, może ci się poszczęści." Ostatnie słowa chyba dodała dla żartu, trudno to określić po tonie łączącym ze sobą radość i cakowitą obojętność.
- Ta, może... - Mruknąłem. - Czyli jest miejsce jeszcze dla jedego samca? - Spytałem.
- Cóż... możliwe. Wtedy byłoby już pięciu. - Uznała, całkiem dobrze udając zamyślenie. Nie zauważyłem nawet, kiedy medyczka opuściła grotę. Może poszła powiadomić alphę, że sie obudziłem? Jeśli ta o tym wie... Abo po prostu postanowiła zostawić nas samych. Hm...
- To jak, zaprowadzisz mnie do...
- Relijyon? Da się zrobić... ale najpierw polowanie. Od tego całego zwiewania przed smokami nieźle zgłodniałam, a ty? - Stwierdziła, odwracając się do wyjścia. Nie czekała na moja odpowiedź. Byłem głodny, brzuch dawał mi o tym znać już od kilku minut.
- Ha... nawet nie wiesz, jak bardzo. - Mruknąłem, idąc za nią.
<Asami?>
- Dzięki. Ja też... ale... jak ty właściwie dałaś radę nas stamtąd wyciągnąć? To była sytuacja bez wyjścia. Jak w ogóle mnie przeciągnęłaś, to... - Nie potrafiłem odnaleźć dla tego odpowiedniego słowa. Niezwykłe? Niesamowite?... Głupie? Nic nie pasowało na tyyle, bym użył tego w zdaniu. Lepiej nie mówić nic, aniżeli powiedzieć coś bez namysłu, a potem mieć kłopoty.
- Iluzja. - Stwierdziła, tworząc przede mną złudzenie samego mnie, dość realistycznego, choć nieco przenikającego, jednak wystarczającego, aby kogoś oszukać. Na przykład smoka, rozwścieczonego i przez to rozkojarzonego, ale smoka... kto wie, czy nie najinteligentniejszą i najniebezpieczniejszą istotę na kuli ziemskiej. I wcale nie koloryzuję. To jedyne stworzenie, z którym każde spotkanie napawa mnie tak wielkim niepokojem i strachem. Ona go przechytrzyła, a do tego przewlekła mnie... nie wiadomo nawet jak daleko, aż tutaj.
- Będę ci dozgonnie wdzięczny. - Stwierdziłem, przyglądając się jej źrenicom. Mimo iż wyraźnie było widać iż jest szczęśliwa, jej oczy mimo to pozostawały jakby bez wyrazu. Wiedziałem, że to tylko złudzenie, że ona po prostu ma takie oczy, może to urok jej wyglądu, ale jest w nich coś dziwnego. Nie umiem tego określić... to coś jednocześnie mnie przyciąga, w tej chwili zmusza bym zrobił kolejny krok w jej stronę, a jednocześnie każe mi sie trzymać od niej z daleka - ostrzega: To niebezpieczne... ale to pewnie tylko ja sam wmawiam sobie, być może słusznie, że nie powinienem tak łatwo ufać. Równie dobrze i smok mógł być iluzjom, a moje rany, zważywszy na mój obecny stan w tak krótkim stanie, tylko moim własnym wymysłem, a może i nawet i jej dziełem. Kto wie, do czego jest zdolna...
Zaraz. Nie, przestań, Rodney!
- A w ogóle... ile was tu jest? - Spytałem od razu, powstrzymawszy sie od snucia w głowie kolejnych teorii spiskowych. Wadera spojrzała się na mnie, wyraźnie zdziwiona pytaniem. Wiedziała o co chodzi, lecz mimo to spytała się:
- Nas, o znaczy kogo?
- Wilków. - Sprecyzowałem. Zrobiłem krok do tyłu, zbliżyłem się zbyt mocno... zacząłem czuc się nieswojo, bolał mnie brzuch. Jestem głodny, ahh Asami nie zastanawiała się zbyt długo, bez większego wahania odpowiedziała jednym prostym słowem, wyznaczającą liczbe członków watahy. "czternaście" Dopiero później doprecyzowała "czterech Basiorów, dziewięć wader... alpha nie ma partnera, może ci się poszczęści." Ostatnie słowa chyba dodała dla żartu, trudno to określić po tonie łączącym ze sobą radość i cakowitą obojętność.
- Ta, może... - Mruknąłem. - Czyli jest miejsce jeszcze dla jedego samca? - Spytałem.
- Cóż... możliwe. Wtedy byłoby już pięciu. - Uznała, całkiem dobrze udając zamyślenie. Nie zauważyłem nawet, kiedy medyczka opuściła grotę. Może poszła powiadomić alphę, że sie obudziłem? Jeśli ta o tym wie... Abo po prostu postanowiła zostawić nas samych. Hm...
- To jak, zaprowadzisz mnie do...
- Relijyon? Da się zrobić... ale najpierw polowanie. Od tego całego zwiewania przed smokami nieźle zgłodniałam, a ty? - Stwierdziła, odwracając się do wyjścia. Nie czekała na moja odpowiedź. Byłem głodny, brzuch dawał mi o tym znać już od kilku minut.
- Ha... nawet nie wiesz, jak bardzo. - Mruknąłem, idąc za nią.
<Asami?>
Od Kastiel'a Do Youkami
Stanąłem na baczność i udałem przerażony wzrok. Wpatrywałem się w korę drzewa.... Znaczy w liście... Znaczy w igiełki, bo tu same świerki rosną. Przynajmniej na tym obszarze.
- Cioto - usłyszałem po swojej prawej stronie głos mlecznego produktu. Ha! Jak fajnie brzmi... "Mleczny Produkt".
- Hm? - oderwałem wzrok od gałęzi.
- Dama na ciebie czeka - wskazał łapa na waderę, momentalnie mój wzrok powędrował za jego kończyną. Stała ledwie trzysta metrów ode mnie. Konkretnie na skraju lasu i wlepiała we mnie zwoje błękitne patrzałki. Na jej pyszczku pojawił się znajomy, cwany uśmieszek. Ja jej dam! Ja tylko mogę tego uśmieszku używać... To nie fair! Idę się zakopać pod oknem...
Nie czekając na zaproszenie, momentalnie rzuciłem się do biegu. Yoki podskoczyła w miejscu i również pognała ile sił w jej chudych łapach. Podczas tego małego "maratonu" jedynym moim problemem były ogony. Ten mi tam poleci, następny zaraz mi mnie w oko uderzy, a jeszcze jeden podsunie pod tylne kończyny, potknąłbym się i wpadł w zaspę. Byłoby wtedy cudownie!
- Biegnij mój sługusie! - poczułem na karku minimalny ciężar, obróciłem lekko głowę i ujrzałem kogo? No to chyba oczywiste... Nie zdziwiłbym się również, gdyby siedziała tam Relijyon. To do niej podobne.
- Weź wyjdź - próbowałem strzepnąć tego małego lizusa z głowy, jednak ten nadal na mnie siedział.
- Co robisz niewdzięczniku jeden ty! Ja cię karmię, wychowuje... - W tym momencie przestałem go słuchać i przyśpieszyłem tępa. Długość między mną a waderą zmniejszała się z każdym krokiem. Wiedziałem, że wadera jest i tak czy siak szybsza ode mnie, ale jak to ja - lubię oszukiwać, więc posłużyłem się magią. Jaki ja złyyyyyyyyy.
- Mam cie! - krzyknąłem rozradowany, przyciskając waderę całym moim ciężarem - przede mną się nie ucieka ty mała parówko - przytuliłem wilczycę i posadziłem na śniegu przede mną. - Lubisz adrenalinę? - spytałem bez chwili wahania.
< Youkami? Chodzi mi tu głównie o walkę maj dir, byndziemy się mierzyć z tygrysami!!! Plosiem ;-; >
- Cioto - usłyszałem po swojej prawej stronie głos mlecznego produktu. Ha! Jak fajnie brzmi... "Mleczny Produkt".
- Hm? - oderwałem wzrok od gałęzi.
- Dama na ciebie czeka - wskazał łapa na waderę, momentalnie mój wzrok powędrował za jego kończyną. Stała ledwie trzysta metrów ode mnie. Konkretnie na skraju lasu i wlepiała we mnie zwoje błękitne patrzałki. Na jej pyszczku pojawił się znajomy, cwany uśmieszek. Ja jej dam! Ja tylko mogę tego uśmieszku używać... To nie fair! Idę się zakopać pod oknem...
Nie czekając na zaproszenie, momentalnie rzuciłem się do biegu. Yoki podskoczyła w miejscu i również pognała ile sił w jej chudych łapach. Podczas tego małego "maratonu" jedynym moim problemem były ogony. Ten mi tam poleci, następny zaraz mi mnie w oko uderzy, a jeszcze jeden podsunie pod tylne kończyny, potknąłbym się i wpadł w zaspę. Byłoby wtedy cudownie!
- Biegnij mój sługusie! - poczułem na karku minimalny ciężar, obróciłem lekko głowę i ujrzałem kogo? No to chyba oczywiste... Nie zdziwiłbym się również, gdyby siedziała tam Relijyon. To do niej podobne.
- Weź wyjdź - próbowałem strzepnąć tego małego lizusa z głowy, jednak ten nadal na mnie siedział.
- Co robisz niewdzięczniku jeden ty! Ja cię karmię, wychowuje... - W tym momencie przestałem go słuchać i przyśpieszyłem tępa. Długość między mną a waderą zmniejszała się z każdym krokiem. Wiedziałem, że wadera jest i tak czy siak szybsza ode mnie, ale jak to ja - lubię oszukiwać, więc posłużyłem się magią. Jaki ja złyyyyyyyyy.
- Mam cie! - krzyknąłem rozradowany, przyciskając waderę całym moim ciężarem - przede mną się nie ucieka ty mała parówko - przytuliłem wilczycę i posadziłem na śniegu przede mną. - Lubisz adrenalinę? - spytałem bez chwili wahania.
< Youkami? Chodzi mi tu głównie o walkę maj dir, byndziemy się mierzyć z tygrysami!!! Plosiem ;-; >
Konkurs!
K O N K U R S ! ! !
Ja, Pani Prezes, mam zaszczyt ogłosić wam konkurs, który jest organizowany przeze mnie i tylko przeze mnie!
"Podróż w Góry"
Właśnie się dowiedziałeś, że Alpha (Relijyon, bo innej nie ma) zachorowała na śmiertelną chorobę, a jedynym lekarstwem na to dziadostwo jest mała roślinka, rosnąca wysoko w górach. Decydujesz się wybrać po ten kwiatek i wyruszasz na śmiertelnie niebezpieczną wyprawę...
Wymagania: minimalnie 900 słów
UWAGA!!!
Różne błędy zawarte w tekście będą zaliczane do oceny ogólnej, więc radzę sprawdzić przed wysłaniem.
Nagrody:
Tajemnica...
W każdym razie dla każdego coś dobrego!
Nikt nie odejdzie z pustymi łapami!
Prace oddajecie do mnie (Paczałka - HW, Mail - losiowatyleos@gmail.com)
do dnia 20 maja tego roku.
Od Xevertis'a Do Leji
Moje łapy wybijały paniczny rytm, uderzając o ubity śnieg. Za mną pędził wściekły tygrys, co jakiś czas kłapiąc paszczą, jakby miał nadzieję załapać w nią mój ogon.
I może wydawałoby się to przerażające. Gdyby nie fakt, że cały ten pościg był częścią planu. Planu, który od dłuższego czasu zamierzałem wcielić w życie. Planu, który całkowicie i na zawsze odmieniłby istotę polowań.
W rzeczywistości biegłem obok mojego hologramu, dyszącego i posapującego ciężko. Jestem przecież wilkiem iluzji.
Wkrótce jednak zaczęło kręcić mi się w głowie. Słabłem... Mentalny wysiłek zmuszał mnie do używania niewyobrażalnej wręcz ilości energii.
-Proszę...Jeszcze chwilę. Jeszcze kawałek. - wyszeptałem, widząc przed sobą osowiałe samotne drzewo, stojące tuż nad dość głęboką wyrwą w ziemi. Na tyle głęboką, abym zdążył rzucić się na kark drapieżnika. Na tyle głęboką...
Jęknąłem cicho, czując jak ostatnia resztka energii ulatuje z mojego ciała. Przewróciłem się, uderzając barkiem o zamarzniętą ziemię
-Nie- szepnąłem, widząc jak mój hologram, również przewraca się, i znika.
Nie,nie,nie,nie,nie szeptałem w myślach. Nie potrafiłem już nawet krzyczeć. Tygrys nawet nie zauważył zamiany.
~~Głupi,głupi,głupi,głupi. - Powtarzały jak echo głosy w mojej głowie. Stałeś za blisko. Dlaczego nie odbiegłeś dalej?
W gruncie rzeczy widziałem, dlaczego nie oddalałem się od hologramu. Im dłuższą odległość wybierałem, tym trudniej było mi go utrzymać, ale nie mogłem znieść myśli, że po tylu próbach... Że przeżyłem tylko po to, aby stać się kocią karmą.
Jęknąłem cicho, widząc, jak tygrys, skacze w moją stronę, otwierając pysk. Świat nagle zwolnił. Ostre kły błysnęły, jakby bił od nich, ich własny, mistyczny blask. Pazury tygrysa przypominały sople lodu. Ostre, zabójcze...Ale...Piękne.
~Czas się obudzić - nawet teraz. W obliczu śmierci. Nie byłem sam. Chcąc nie chcąc miałem towarzystwo. I nawet w chwili śmierci nie traciłem nadziei. Przecież to wszystko sen. Uśmiechnąłem się delikatnie, widząc zbliżające się, lodowate, zimne oczy.
Nagle ich widok został mi zasłonięty przez białą, rozmazaną plamę.
Więc tak wygląda śmierć...
...Śmierć nie skowyczy.
Całe moje rozmarzenie i chęć spotkania ze śmiercią prysło, niczym bańka mydlana (to kolejna rzecz z czasów sprzed o której udało mi się usłyszeć. Podobno mieniły się wszystkimi kolorami tęczy...Podobno były okrągłe i unosiły się w powietrzu wyżej i wyżej. A potem stopniowo traciły kolory. I gdy już były prawie szare pękały. Zupełnie jak my). Wstałem, próbując zorientować się w sytuacji. Po mojej lewej stronie leżało futro. Zapewne nie było to puste futro. Był to pewnie wilk. A raczej wilczyca, sądząc po kruchej budowie. Wadera, która właśnie uratowała mi życie. Z której boku wypływała teraz ciemna struga krwi.Do której właśnie teraz, w tym momencie zbliżał się tygrys, na którego przed chwilą jeszcze białych zębach lśniła rubinowa krew, która mimo całej paskudnej sytuacji wydawała się piękna.
Chciałem biec. Chciałem rzucić się na tygrysa. Chciałem zrobić cokolwiek. Moje łapy jednak, nie chciały ze mną współpracować. Jakby wypełniono je ołowiem. Zrobiłem więc ostatnią rzecz, którą mogłem zrobić...
Leśną ciszę przerwało wycie. Wwiercające się we wszystkie szczeliny, rozchodzące się coraz większym echem
Czas na chwilę się zatrzymał. Wszystkie dźwięki znikły, jakby słuchały tego błagalnego, proszącego dźwięku, wydobywającego się z mojego ciała. Dźwięku, który niemal rozrywał je od środka. Który je niszczył i składał z powrotem.
Zawyłem, tak jak przed laty, kiedy próbowałem ostrzec inne wielki. Ostrzec. Nakłonić je żeby odeszły. Żeby nie podchodziły. Żeby nie podzieliły mojego losu. Żeby były wolne.
Rzadko mnie słuchały.
W moim świecie komunikacja była zakazana. Po cztertu ugryzieniach (w tym przegryzieniu mięśnia) i niezliczonej liczbie udrapnięć, przestałem próbować.
Nie wyłem od ponad dwóch lat.
Tygrys odwrócił łeb w moją stronę. Jego oczy były piękne. Błękitne.Triumfalne. Oczy, które widziały przyszłość świata i były nią zawiedzione.
Zebrałem ostatnią resztkę energii. Może uda mi się. Jedna mała iluzja. Wystarczy pięć sekund...
Moja kopia zamrugała obok mnie. Niewyraźnie, niczym moja własna dusza. A potem zniknęła, rozpływając się niczym mgła. Tygrys zbliżał się, a z jego gardła wydobywał się cichy, zadowolony, głodny pomruk, który nagle urwał się, jakby ucięty nożem. Rozmazana biała plama (kolejna?) rzuciła się na tygrysa, przewracając go. Wadera o białej sierści (nie. Nie ta sama. Tamta z tego co wiem, dalej leżała, chociaż... I tak niewiele już rozumiałem z całej sytuacji). Podbiegła do niego i warcząc zatopiła zęby w jego gardle. Tygrys ryknął, kiedy ciemna krew prysnęła na śnieg. Zamachnął się łapą.
-Nie- krzyknąłem.
Cicho jęknąłem wykonując skok i wgryzając się w łapę drapieżnika.
Tygrys cicho jęknął i zamknął oczy, pozwalając ,aby pochłonęła go ciemność.
***
Moje łapy delikatnie się trzęsły, kiedy stałem w jaskini ,czekając na przebudzenie wadery. Właściwie to marzyłem o tym, aby wrócić do swojej jaskini i odpocząć. Ale nie zasnąć. Nie mogłem zasnąć. Nie mogłem ponownie utracić kontroli nad swoim umysłem. Nie mogłem po raz kolejny usłyszeć tego głosu.
Szeylen próbowała kilkukrotnie nawiązać rozmowę, ale zaniechała prób, kiedy usłyszała mój charczący oddech i zobaczyła łapy, drgające pod moim ciżzarem.
Podziękowałem jej za ratunek. Podziwiałem jej szybkość i siłę (bądź co bądź przewróciła tygrysa), ale nie potrafiłem się na tym skupić. Moje myśli krążyły, niczym porozkładane puzzle, wydające się niespójne i ulotne.
- Jestem po prostu zmęczony. A może to szok - powiedziałem, uśmiechając się do wadery.
Czekaliśmy w milczeniu na przebudzenie (jak się okazało) Leji.
W końcu, cicho pojękując otworzyła oczy.
-Dziękuje!- powiedziałem mając wielką nadzieję, że brzmi to szczerze. Bo naprawdę szczere było, ale wciąż miałem problem z komunikacją z kimkolwiek innym i wciąż nie byłem pewny jak odpowiednio coś zaintonować. Kto by się spodziewał, że nieraz nawet tak pozytywnym, ale źle wypowiedzianym słowem można kogoś urazić.
Wadera uśmiechnęła się słabo i jęknęła.
-Nie możesz na razie się ruszać.-Powiedziała Szeylen,a w oczach Leji zabłysło rozczarowanie.
-Jak masz na imię?- zapytała
-Xevertis.- powiedziałem ,patrząc w płomienne oczy wadery.
-No to bieganie po lesie... Na nic! - powiedziała cicho pojękując. Dopadły mnie wyrzuty sumienia, kiedy usłyszałem kolejny jęk wadery. Czy nie lepiej gdybym umarł? W gruncie rzeczy pewnie i tak się wkrótce sam zabiję, mając nadzieję na "przebudzenie". Czy naprawdę jestem warty jakiegokolwiek cierpienia?
~Po raz kolejny jesteś źródłem cierpienia. Czyż to nie zabawne? - głos był niemal optymistyczny, jakby dostrzegał w całej sytuacji coś zabawnego.
-Nie powinnaś była mnie ratować. - powiedziałem cicho,a moje słowa wypełniły jaskinię, niczym ciężkie, duszące powietrze.
~przepraszam, że musiałaś czekać tak długo.
I może wydawałoby się to przerażające. Gdyby nie fakt, że cały ten pościg był częścią planu. Planu, który od dłuższego czasu zamierzałem wcielić w życie. Planu, który całkowicie i na zawsze odmieniłby istotę polowań.
W rzeczywistości biegłem obok mojego hologramu, dyszącego i posapującego ciężko. Jestem przecież wilkiem iluzji.
Wkrótce jednak zaczęło kręcić mi się w głowie. Słabłem... Mentalny wysiłek zmuszał mnie do używania niewyobrażalnej wręcz ilości energii.
-Proszę...Jeszcze chwilę. Jeszcze kawałek. - wyszeptałem, widząc przed sobą osowiałe samotne drzewo, stojące tuż nad dość głęboką wyrwą w ziemi. Na tyle głęboką, abym zdążył rzucić się na kark drapieżnika. Na tyle głęboką...
Jęknąłem cicho, czując jak ostatnia resztka energii ulatuje z mojego ciała. Przewróciłem się, uderzając barkiem o zamarzniętą ziemię
-Nie- szepnąłem, widząc jak mój hologram, również przewraca się, i znika.
Nie,nie,nie,nie,nie szeptałem w myślach. Nie potrafiłem już nawet krzyczeć. Tygrys nawet nie zauważył zamiany.
~~Głupi,głupi,głupi,głupi. - Powtarzały jak echo głosy w mojej głowie. Stałeś za blisko. Dlaczego nie odbiegłeś dalej?
W gruncie rzeczy widziałem, dlaczego nie oddalałem się od hologramu. Im dłuższą odległość wybierałem, tym trudniej było mi go utrzymać, ale nie mogłem znieść myśli, że po tylu próbach... Że przeżyłem tylko po to, aby stać się kocią karmą.
Jęknąłem cicho, widząc, jak tygrys, skacze w moją stronę, otwierając pysk. Świat nagle zwolnił. Ostre kły błysnęły, jakby bił od nich, ich własny, mistyczny blask. Pazury tygrysa przypominały sople lodu. Ostre, zabójcze...Ale...Piękne.
~Czas się obudzić - nawet teraz. W obliczu śmierci. Nie byłem sam. Chcąc nie chcąc miałem towarzystwo. I nawet w chwili śmierci nie traciłem nadziei. Przecież to wszystko sen. Uśmiechnąłem się delikatnie, widząc zbliżające się, lodowate, zimne oczy.
Nagle ich widok został mi zasłonięty przez białą, rozmazaną plamę.
Więc tak wygląda śmierć...
...Śmierć nie skowyczy.
Całe moje rozmarzenie i chęć spotkania ze śmiercią prysło, niczym bańka mydlana (to kolejna rzecz z czasów sprzed o której udało mi się usłyszeć. Podobno mieniły się wszystkimi kolorami tęczy...Podobno były okrągłe i unosiły się w powietrzu wyżej i wyżej. A potem stopniowo traciły kolory. I gdy już były prawie szare pękały. Zupełnie jak my). Wstałem, próbując zorientować się w sytuacji. Po mojej lewej stronie leżało futro. Zapewne nie było to puste futro. Był to pewnie wilk. A raczej wilczyca, sądząc po kruchej budowie. Wadera, która właśnie uratowała mi życie. Z której boku wypływała teraz ciemna struga krwi.Do której właśnie teraz, w tym momencie zbliżał się tygrys, na którego przed chwilą jeszcze białych zębach lśniła rubinowa krew, która mimo całej paskudnej sytuacji wydawała się piękna.
Chciałem biec. Chciałem rzucić się na tygrysa. Chciałem zrobić cokolwiek. Moje łapy jednak, nie chciały ze mną współpracować. Jakby wypełniono je ołowiem. Zrobiłem więc ostatnią rzecz, którą mogłem zrobić...
Leśną ciszę przerwało wycie. Wwiercające się we wszystkie szczeliny, rozchodzące się coraz większym echem
Czas na chwilę się zatrzymał. Wszystkie dźwięki znikły, jakby słuchały tego błagalnego, proszącego dźwięku, wydobywającego się z mojego ciała. Dźwięku, który niemal rozrywał je od środka. Który je niszczył i składał z powrotem.
Zawyłem, tak jak przed laty, kiedy próbowałem ostrzec inne wielki. Ostrzec. Nakłonić je żeby odeszły. Żeby nie podchodziły. Żeby nie podzieliły mojego losu. Żeby były wolne.
Rzadko mnie słuchały.
W moim świecie komunikacja była zakazana. Po cztertu ugryzieniach (w tym przegryzieniu mięśnia) i niezliczonej liczbie udrapnięć, przestałem próbować.
Nie wyłem od ponad dwóch lat.
Tygrys odwrócił łeb w moją stronę. Jego oczy były piękne. Błękitne.Triumfalne. Oczy, które widziały przyszłość świata i były nią zawiedzione.
Zebrałem ostatnią resztkę energii. Może uda mi się. Jedna mała iluzja. Wystarczy pięć sekund...
Moja kopia zamrugała obok mnie. Niewyraźnie, niczym moja własna dusza. A potem zniknęła, rozpływając się niczym mgła. Tygrys zbliżał się, a z jego gardła wydobywał się cichy, zadowolony, głodny pomruk, który nagle urwał się, jakby ucięty nożem. Rozmazana biała plama (kolejna?) rzuciła się na tygrysa, przewracając go. Wadera o białej sierści (nie. Nie ta sama. Tamta z tego co wiem, dalej leżała, chociaż... I tak niewiele już rozumiałem z całej sytuacji). Podbiegła do niego i warcząc zatopiła zęby w jego gardle. Tygrys ryknął, kiedy ciemna krew prysnęła na śnieg. Zamachnął się łapą.
-Nie- krzyknąłem.
Cicho jęknąłem wykonując skok i wgryzając się w łapę drapieżnika.
Tygrys cicho jęknął i zamknął oczy, pozwalając ,aby pochłonęła go ciemność.
***
Moje łapy delikatnie się trzęsły, kiedy stałem w jaskini ,czekając na przebudzenie wadery. Właściwie to marzyłem o tym, aby wrócić do swojej jaskini i odpocząć. Ale nie zasnąć. Nie mogłem zasnąć. Nie mogłem ponownie utracić kontroli nad swoim umysłem. Nie mogłem po raz kolejny usłyszeć tego głosu.
Szeylen próbowała kilkukrotnie nawiązać rozmowę, ale zaniechała prób, kiedy usłyszała mój charczący oddech i zobaczyła łapy, drgające pod moim ciżzarem.
Podziękowałem jej za ratunek. Podziwiałem jej szybkość i siłę (bądź co bądź przewróciła tygrysa), ale nie potrafiłem się na tym skupić. Moje myśli krążyły, niczym porozkładane puzzle, wydające się niespójne i ulotne.
- Jestem po prostu zmęczony. A może to szok - powiedziałem, uśmiechając się do wadery.
Czekaliśmy w milczeniu na przebudzenie (jak się okazało) Leji.
W końcu, cicho pojękując otworzyła oczy.
-Dziękuje!- powiedziałem mając wielką nadzieję, że brzmi to szczerze. Bo naprawdę szczere było, ale wciąż miałem problem z komunikacją z kimkolwiek innym i wciąż nie byłem pewny jak odpowiednio coś zaintonować. Kto by się spodziewał, że nieraz nawet tak pozytywnym, ale źle wypowiedzianym słowem można kogoś urazić.
Wadera uśmiechnęła się słabo i jęknęła.
-Nie możesz na razie się ruszać.-Powiedziała Szeylen,a w oczach Leji zabłysło rozczarowanie.
-Jak masz na imię?- zapytała
-Xevertis.- powiedziałem ,patrząc w płomienne oczy wadery.
-No to bieganie po lesie... Na nic! - powiedziała cicho pojękując. Dopadły mnie wyrzuty sumienia, kiedy usłyszałem kolejny jęk wadery. Czy nie lepiej gdybym umarł? W gruncie rzeczy pewnie i tak się wkrótce sam zabiję, mając nadzieję na "przebudzenie". Czy naprawdę jestem warty jakiegokolwiek cierpienia?
~Po raz kolejny jesteś źródłem cierpienia. Czyż to nie zabawne? - głos był niemal optymistyczny, jakby dostrzegał w całej sytuacji coś zabawnego.
-Nie powinnaś była mnie ratować. - powiedziałem cicho,a moje słowa wypełniły jaskinię, niczym ciężkie, duszące powietrze.
~przepraszam, że musiałaś czekać tak długo.
Od Leji Do Zayan'a
Popatrzyłam jeszcze raz na kota. Ale basior zadał pytanie to trzeba na nie odpowiedzieć.
-Tam gdzie nas łapy poniosą.
Powiedziałam i poszłam w przód. Pogoda była ładna, co najważniejsze bez dużych opadów śniegu. Weszliśmy na pagórek i tam usiedliśmy. Zawsze lubiłam zachody słońca. Chwilę tam siedzieliśmy ale, przerwał to Zay.
-A jaki jest twój ulubiony kolor?
-W odcieniach kryształów.
-A rzecz?
-A czemu pytasz?
-Eee, eee...
Basior się zarumienił. Popatrzyłam na niego z ukosa. Już po chwili nie był czerwony, ale na polikach dalej gościł róż. Nie wiedziałam czy znowu zacząć rozmowe czy nie? Przystanęłam na tym pierwszym.
-Dobra... Lód, mgła i oswojone kotki!
Powiedziałam i oboje zaczęliśmy się śmiać... Nikt nie potrafił przestać, ale nasz śmiech zagłuszyła noc. Jedyne co było widać gwiazdy, i nie wyraźne kontury pagórka. Oraz moje futro odbijające blask księżyca.
<Zayan?>
-Tam gdzie nas łapy poniosą.
Powiedziałam i poszłam w przód. Pogoda była ładna, co najważniejsze bez dużych opadów śniegu. Weszliśmy na pagórek i tam usiedliśmy. Zawsze lubiłam zachody słońca. Chwilę tam siedzieliśmy ale, przerwał to Zay.
-A jaki jest twój ulubiony kolor?
-W odcieniach kryształów.
-A rzecz?
-A czemu pytasz?
-Eee, eee...
Basior się zarumienił. Popatrzyłam na niego z ukosa. Już po chwili nie był czerwony, ale na polikach dalej gościł róż. Nie wiedziałam czy znowu zacząć rozmowe czy nie? Przystanęłam na tym pierwszym.
-Dobra... Lód, mgła i oswojone kotki!
Powiedziałam i oboje zaczęliśmy się śmiać... Nikt nie potrafił przestać, ale nasz śmiech zagłuszyła noc. Jedyne co było widać gwiazdy, i nie wyraźne kontury pagórka. Oraz moje futro odbijające blask księżyca.
<Zayan?>
Od Zayan'a Do Glenn
-Ta, czemu nie? -zadałem retoryczne pytanie, wstałem i poszedłem za waderą.
Poszliśmy w las, ale ja trzymałem się bardziej z tyłu. Śnieg grychotał nam pod łapami. Doszliśmy do miejsca w którym były ogromne zaspy, a mimo to miałem wrażenie, że Glenn ich nie wiedzie i zachowuje się tak jakby ich nie było. Ja szedłem bardziej z boku, nie miałem tyle szczęścia. Wpadłem cały pod śnieg. Wadera odwróciła łeb, westchnęła, ale poszła dalej. Wyskoczyłem z zaspy, a że nie chciałem zostać za bardzo w tyle to poszedłem na ślepo przed siebie udając, że wiem doskonale, że idę za wilczycą. Jeszcze chwilę miałem śnieg w oczach, więc widziałem niewiele, a w efekcie wpadłem na drzewo.
-Ałć! -mruknąłem zderzając się z twardą korą rośliny.
Nikt tego drzewa nie przestawił wiedząc, że będę tamtędy iść?! Skandal! Otrzepałem się ze śniegu, namierzyłem Glenn i przyśpieszyłem. Nadal jednak trzymałem się trochę z tyłu. Oczywiście nie przepuściłem okazji by się popisać i trochę rozluźnić atmosferę czyli inaczej zrobić z siebie kompletnego idiotę. Wskoczyłem na gałąź jednego z drzew. Wadera spojrzała lekko zdziwiona w moją stronę, skoczyłem na następne drzewo z triumfalnym uśmiechem. Następna gałąź na jaką udało mi się wskoczyć była o wiele za cienka, więc zachwiałem się na niej i spadłem znowu w zaspę. Przy okazji śnieg z gałęzi strąciłem prosto na siebie i Glenn.
<Glenn? :3>
Poszliśmy w las, ale ja trzymałem się bardziej z tyłu. Śnieg grychotał nam pod łapami. Doszliśmy do miejsca w którym były ogromne zaspy, a mimo to miałem wrażenie, że Glenn ich nie wiedzie i zachowuje się tak jakby ich nie było. Ja szedłem bardziej z boku, nie miałem tyle szczęścia. Wpadłem cały pod śnieg. Wadera odwróciła łeb, westchnęła, ale poszła dalej. Wyskoczyłem z zaspy, a że nie chciałem zostać za bardzo w tyle to poszedłem na ślepo przed siebie udając, że wiem doskonale, że idę za wilczycą. Jeszcze chwilę miałem śnieg w oczach, więc widziałem niewiele, a w efekcie wpadłem na drzewo.
-Ałć! -mruknąłem zderzając się z twardą korą rośliny.
Nikt tego drzewa nie przestawił wiedząc, że będę tamtędy iść?! Skandal! Otrzepałem się ze śniegu, namierzyłem Glenn i przyśpieszyłem. Nadal jednak trzymałem się trochę z tyłu. Oczywiście nie przepuściłem okazji by się popisać i trochę rozluźnić atmosferę czyli inaczej zrobić z siebie kompletnego idiotę. Wskoczyłem na gałąź jednego z drzew. Wadera spojrzała lekko zdziwiona w moją stronę, skoczyłem na następne drzewo z triumfalnym uśmiechem. Następna gałąź na jaką udało mi się wskoczyć była o wiele za cienka, więc zachwiałem się na niej i spadłem znowu w zaspę. Przy okazji śnieg z gałęzi strąciłem prosto na siebie i Glenn.
<Glenn? :3>
Od Youkami Do Kastiel'a
Zaśmiałam się. Towarzystwo świrniętego basiora i smoko-fretko-bóg wie czego? Bez problemu.
-A tak w ogóle Yoki.- podałam Kastiel'owi łapę, a gdy ją dotknął luną na niego deszcz.- 1:1! - przybiłam piątkę z Serem.
-A to za co?- zapytał samiec udając, że się obraził.
-Za niewinność!- pokazałam mu język i wybuchnęłam śmiechem.
Zaczęłam skakać w miejscu. W końcu ktoś z poczuciem humoru! Do tej pory spotykałam tylko osoby nudne, bez ochoty do żartów i ogólnie bez ochoty do czegokolwiek wesołego. A tu prosz, jak na zawołanie ktoś jest! *i tu takie puf konfetti*
-Idziesz na polanę?- zaproponowałam przestępując z łapy na łapę. -Chociaż w sumie... Berek!- pacnęłam Kastiel'a i pognałam ze śmiechem.
Kas? Sry, Yoki weny nie miała XD I nadal nie ma ;-;
--- Znam ten ból ~ Kastiel ;-;
-A tak w ogóle Yoki.- podałam Kastiel'owi łapę, a gdy ją dotknął luną na niego deszcz.- 1:1! - przybiłam piątkę z Serem.
-A to za co?- zapytał samiec udając, że się obraził.
-Za niewinność!- pokazałam mu język i wybuchnęłam śmiechem.
Zaczęłam skakać w miejscu. W końcu ktoś z poczuciem humoru! Do tej pory spotykałam tylko osoby nudne, bez ochoty do żartów i ogólnie bez ochoty do czegokolwiek wesołego. A tu prosz, jak na zawołanie ktoś jest! *i tu takie puf konfetti*
-Idziesz na polanę?- zaproponowałam przestępując z łapy na łapę. -Chociaż w sumie... Berek!- pacnęłam Kastiel'a i pognałam ze śmiechem.
Kas? Sry, Yoki weny nie miała XD I nadal nie ma ;-;
Od Zayan'a Do Leji
-Ej! Kici kici! -zawołałem do kota. -Zobacz jaki fajny kiciuś! -powiedziałem szukając wzrokiem Leji. Znalazłem. Leżała na ziemi, chyba nieprzytomna. Lepiej gdyby jedno z nas pozostało przy zmysłach, a jednocześnie nie pozwoliło nas rozszarpać.
-Spokojnie, kiciu. -powiedziałem siadając przed tygrysem, który miał zamiar mnie zaatakować.
Użyłem jednej ze swoich mocy i zwierzę wycofało się z ataku. Usiadł przede mną patrząc zdezorientowany.
-Teraz już nie jesteś taki groźny, co? -zapytałem ze śmiechem.
Podszedłem do Leji, która nadal leżała na ziemi z raną na plecach. Dotknąłem jej boku i rana zniknęła, a wadera się obudziła.
-Sytuacja w miarę opanowana. Kicia nam już krzywdy nie zrobi. -powiedziałem pomagając jej wstać. -A z drugiej strony zobacz jaki taki tygrys jest uroczy.
Tygrys położył się na ziemi patrząc z zaciekawieniem.
-Ale... co tu mu zrobiłeś? -zapytała Leja.
-Nic. Koty są przecież takie fajne! -odparłem, ale wadera popatrzyła na mnie domagając się bardziej prawdziwej prawdy. -No dobra. Użyłem jednej ze swoich mocy. -dodałem. -To co? Gdzie teraz idziemy? -zapytałem.
Tygrysy może i są groźne, ale ja je lubię. Mają takie fajne oczy i ogon. Ani trochę nie przeraża mnie to, że mogą mnie zabić.
<Leja? Domowy kotek XD>
-Spokojnie, kiciu. -powiedziałem siadając przed tygrysem, który miał zamiar mnie zaatakować.
Użyłem jednej ze swoich mocy i zwierzę wycofało się z ataku. Usiadł przede mną patrząc zdezorientowany.
-Teraz już nie jesteś taki groźny, co? -zapytałem ze śmiechem.
Podszedłem do Leji, która nadal leżała na ziemi z raną na plecach. Dotknąłem jej boku i rana zniknęła, a wadera się obudziła.
-Sytuacja w miarę opanowana. Kicia nam już krzywdy nie zrobi. -powiedziałem pomagając jej wstać. -A z drugiej strony zobacz jaki taki tygrys jest uroczy.
Tygrys położył się na ziemi patrząc z zaciekawieniem.
-Ale... co tu mu zrobiłeś? -zapytała Leja.
-Nic. Koty są przecież takie fajne! -odparłem, ale wadera popatrzyła na mnie domagając się bardziej prawdziwej prawdy. -No dobra. Użyłem jednej ze swoich mocy. -dodałem. -To co? Gdzie teraz idziemy? -zapytałem.
Tygrysy może i są groźne, ale ja je lubię. Mają takie fajne oczy i ogon. Ani trochę nie przeraża mnie to, że mogą mnie zabić.
<Leja? Domowy kotek XD>
Od Asami Do Rodney'a
Chciałam go podnieść, myślałam, że dam radę go podźwignąć, jednak przeliczyłam się. Moja siła nie dorównuje inteligencji, co często jest problemowe. Jednak teraz, basior upadł, już się nie podnosząc. Poczułam jak serce zabiło mi szybciej, widząc jak jego klatka piersiowa słabo się podnosi i opada. Oddychał, lecz stracił przytomność. Nachyliłam się nad nim i poczułam na pysku jego oddech. Jego oddech był płytki i nie równy. Gdybym znała się trochę na medycynie, czym kol wiek! Teraz jednak z lekkiej paniki przez wiedzę opartą na bezradności, popadłam w istną złość. Nie mogłam się pogodzić z tym, że jestem teraz bezsilna, nie mogłam nic zrobić. Nie...zawsze z każdej sytuacji jest wyjście, jeżeli dobrze się go poszuka. Popatrzyłam na leżącego przede mną basiora, którego chciałam ratować. Nie zostawię go. Już nawet nie chodziło o mój zas*any obowiązek! Po prostu chce mu pomóc, za wszelką cenę. Nie pozwolę by byle jaki przerośnięty gad, dyktował mi co mam robić. Jeżeli panuje nad umysłem, potrafię także płatać mu figle. Wyjrzałam z jaskini i pokazałam gadowi to co chciał zobaczyć - utworzyłam iluzję mojej postaci jak i ciała basiora. Kierowałam nimi tak by jak najdłużej smok był nimi zajęty, istne hologramy. Widząc, jak smok zajął się moją iluzją, ja powoli i delikatnie ciągłam wilka za sobą, niczym kotka swoje młode kocięta trzymałam go za skórę na karku. Basior wcale nie był taki lekki. Ciągnęłam go po śniegu. Co kawałek robiłam przerwę, gdy byliśmy zasłonięci przez jakąś skałę lub zaspę. Wiedziałam, że nie jest to zbyt dobry sposób na jego przeniesienie, ze względu na jego połamane najpewniej żebra, lecz nie miałam wyjścia. Byłam już daleko od miejsca gdzie spotkaliśmy smoka więc zakończyłam i tak już słabą iluzję. Im dalej jestem tym słabsza iluzja która tworzę. Byłam teraz na śnieżnym pustkowiu, lecz nie dawałam za wygraną. Przeciągnę go do medyczki, choćbym miała paść ze zmęczenia. Nie pozwolę mu zginąć tak banalną śmiercią. Czułam jak zimne powietrze, które było od tak dawna normalne, teraz wydawało by się, że kłuje mnie w płuca, chcąc je wyrwać z mojego wnętrza. Serce biło mi naturalnie szybko, krew szybko obiegła moje ciało, dostarczając potrzebnej mięśniom energii, które były już na skraju wytrzymałości. Z nieba zaczął prószyć śnieg. Zamiast być delikatny, niczym igły wbijał się w oczy, powodując niesamowity ból i irytację. Czułam jak uścisk mojej szczęki się rozluźnia, powodując że nie mogłam go dalej ciągnąć, co było by teraz nie dopuszczalne. Mimo własnej woli, mocnej zacisnęłam zęby na jego skórze, czując jak ciepła substancja spływa mi małą ilością na język. Owa metaliczna w smaku czerwona substancja, była krwią Rodney'a. Nie chciałam robić mu krzywdy, lecz było to już konieczne, nie mogła bym go dalej ciągnąć. Moje zielone oczy dostrzegły nagle jaskinie. Nie znałam tej okolicy, lecz gdy doczołgałam się do niej z nieprzytomnym basiorem, okazało się iż jest to miejsce zamieszkania naszej medyczni Ririn. Weszłam do jakimi i jedyne co zrobiłam gdy poczułam że jesteśmy bezpieczni, puściłam wilka, a sama upadłam i nie powiedziałam nic gdy podeszła do nas znajoma mi wilczyca. Nie znałam jej dobrze, tylko z widzenia i od czasu do czasu z krótkiej rozmowy. Od razu zajęła się basiorem. Ja z kolei jedyne na co pozwoliły mi mięśnie, to doczołgałam się do pobliskiego ciemnego kontu, gdzie zamknęłam oczy, pozwalając wyczerpanym mięśniom dojść do siebie.
Otworzyłam wyczerpana oczy. Poczułam jak moje mięśnie i łapy są całe obolałe, lecz dało się wytrzymać tą lekką niedogodność. Od razu usłyszałam głos Ririn.
- Hej! Chodź tu... chyba się budzi...
- Co? Ale... jak to. Przecież... - wydusiłam z siebie, nie mogąc uwierzyć, że tak szybko się obudzi.
- No spójrz!
Na te słowa podeszłam do niej i do leżącego na boku basiora, który powoli otwierał oczy i patrzył na wszystko jeszcze jakby przez mgłę, nie dowierzając, że żyje.
- Jak? - powiedział patrząc na nas. Słysząc jego naturalny głos, serce zabiło mi szybciej ze szczęścia. Nachyliłam się nad nim i uśmiechnęłam się szczerze, ze szczęścia. A w moich oczach zagościła radość z iskierkami nadziei.
- Ciesze się, że się obudziłeś - wydusiłam z siebie tylko tyle, jednak było to spowodowane przez radość. Był to banalny powód, ale mimo to cieszyłam się.
Rodney? ^^
Otworzyłam wyczerpana oczy. Poczułam jak moje mięśnie i łapy są całe obolałe, lecz dało się wytrzymać tą lekką niedogodność. Od razu usłyszałam głos Ririn.
- Hej! Chodź tu... chyba się budzi...
- Co? Ale... jak to. Przecież... - wydusiłam z siebie, nie mogąc uwierzyć, że tak szybko się obudzi.
- No spójrz!
Na te słowa podeszłam do niej i do leżącego na boku basiora, który powoli otwierał oczy i patrzył na wszystko jeszcze jakby przez mgłę, nie dowierzając, że żyje.
- Jak? - powiedział patrząc na nas. Słysząc jego naturalny głos, serce zabiło mi szybciej ze szczęścia. Nachyliłam się nad nim i uśmiechnęłam się szczerze, ze szczęścia. A w moich oczach zagościła radość z iskierkami nadziei.
- Ciesze się, że się obudziłeś - wydusiłam z siebie tylko tyle, jednak było to spowodowane przez radość. Był to banalny powód, ale mimo to cieszyłam się.
Rodney? ^^
Od Xevertis'a Do Szeylen
Z ulgą odkrywam, że głos przywołujący mnie do porządku nie pochodzi z wnętrza mojej głowy.Patrzę w skupieniu na jasną plamę, delikatnie mrużąc oczy. Po głosie rozpoznałem, że to wadera...Choć z tej odległości...Nie mogę być niczego pewien. Cicho wzdycham.
-Brawo Xevertis. Jesteś w stadzie od niecałego tygodnia i właśnie zaliczyłeś pierwszą wtopę, udając niedoszłego samobójcę. Wróżę ci świetlaną przyszłość. - mruczę cicho. I powoli kroczę w stronę brzegu. Postronny obserwator z odległości 10 cm miałby kłopot ze zrozumieniem moich słów. - Do tego właśnie gadasz do siebie, udając świra - mówię jeszcze ciszej, rozchlapując wodę.
Ciche głosy w mojej głowie śmieją się ze mnie, a jeden z najśmielszych z nich stwierdza, że wcale nie udaję, wywołując kolejną kaskadę śmiechu. Te głosy są jednak inne. Przyjemniejsze. Nie przypominają poprzedniego, lepkiego głosu.
...Nie próbują mnie zabić...
...I...
...Są czasem zabawne.
Wychodzę na brzeg, otrząsając się z wody. Wadera odsuwa się z lekko niezadowoloną miną.
-Przepraszam- mówię siląc się na wesoły ton.-Jestem Xevertis- mówię, starając się brzmieć jak najuprzejmiej (chyba tak się powinno zachowywać poznając nowe osoby...Prawda?)
Milczę przez chwilę próbując zebrać rozbiegane myśli
-Słuchaj...Nie wiem co widziałaś...Ale...- zawahałem się...Ale co? Ale wcale nie chciałem się utopić tylko potrzebowałem natychmiastowej długiej kąpieli w lodowatej wodzie. Tak. To brzmi zupełnie logicznie. -Po prostu potrzebowałem krótkiej kąpieli. Nie mam pojęcia skąd w mojej jaskini bierze się tyle kurzu- powiedziałem udając ekstrawertycznego, pewnego siebie wilka.
Przecież wszyscy coś udajemy...Prawda?
~witam witam. Nie ma sprawy, ale mam cichą nadzieję, że dodasz kiedyś coś dłuższego.
-Brawo Xevertis. Jesteś w stadzie od niecałego tygodnia i właśnie zaliczyłeś pierwszą wtopę, udając niedoszłego samobójcę. Wróżę ci świetlaną przyszłość. - mruczę cicho. I powoli kroczę w stronę brzegu. Postronny obserwator z odległości 10 cm miałby kłopot ze zrozumieniem moich słów. - Do tego właśnie gadasz do siebie, udając świra - mówię jeszcze ciszej, rozchlapując wodę.
Ciche głosy w mojej głowie śmieją się ze mnie, a jeden z najśmielszych z nich stwierdza, że wcale nie udaję, wywołując kolejną kaskadę śmiechu. Te głosy są jednak inne. Przyjemniejsze. Nie przypominają poprzedniego, lepkiego głosu.
...Nie próbują mnie zabić...
...I...
...Są czasem zabawne.
Wychodzę na brzeg, otrząsając się z wody. Wadera odsuwa się z lekko niezadowoloną miną.
-Przepraszam- mówię siląc się na wesoły ton.-Jestem Xevertis- mówię, starając się brzmieć jak najuprzejmiej (chyba tak się powinno zachowywać poznając nowe osoby...Prawda?)
Milczę przez chwilę próbując zebrać rozbiegane myśli
-Słuchaj...Nie wiem co widziałaś...Ale...- zawahałem się...Ale co? Ale wcale nie chciałem się utopić tylko potrzebowałem natychmiastowej długiej kąpieli w lodowatej wodzie. Tak. To brzmi zupełnie logicznie. -Po prostu potrzebowałem krótkiej kąpieli. Nie mam pojęcia skąd w mojej jaskini bierze się tyle kurzu- powiedziałem udając ekstrawertycznego, pewnego siebie wilka.
Przecież wszyscy coś udajemy...Prawda?
~witam witam. Nie ma sprawy, ale mam cichą nadzieję, że dodasz kiedyś coś dłuższego.
Favikona od Ave͘
Siemaneczko wszystkim, z tej strony Pani Prezes i dzisiaj na pierwszy ogień pójdzie favikonka, którą dostałam od Rodney'a.
Wygląda ona tak:
Za wykonaną pracę otrzymujesz 250 pkt. & 70 D
--- Życzę miłego czwartku
Pani Prezes
Od Szeylen Do Xevertis'a
Budzę się w jaskini i natychmiast z niej wychodzę. Myślę, że dziś nie mam nic specjalnego do roboty, więc postanawiam pójść do lasu. Chyba, że.... A nic, nic... Wyruszam do lasu. Wbiegam między drzewa i mknę jak szybko mogę. Ugh.. minęło 20 minut. Już trochę się zmęczyłam. Może znajdę jakieś jezioro i spocznę obok niego? To nie całkiem taki zły pomysł. Znudziło mi się już to bieganie... Do tego zaczyna trochę boleć mnie łapa. Takie życie. Nic nie poradzę. Pobiegnę jeszcze chwilę. Dostrzegam już jezioro, ale widzę tam coś jeszcze... Jakąś istotę, która jakby chciała się utopić... Jestem już trochę bliżej. Wilk! To na pewno wilk! A co ja sobie myślałam? Że to kocur? Te dziwne myśli... Dobiegam do jeziora. Gwałtownie się zatrzymuję.
- HEJ! Co ty robisz?!
<Witam witam. Sory, że krótkie, XD>
- HEJ! Co ty robisz?!
<Witam witam. Sory, że krótkie, XD>
Od Rodney'a Do Asami
Nie było w niej ani krztyny współczucia, w parę chwil wymyśliła plan działania, choć zdradziła mi go tylko w niewielkim procencie... mam wstać? Jest w nim chyba spora luka, nawet gdybym miał dość silną wolę, by zmusić swoje ciało do działania, najpewniej pałbym po kilku krokach. Nie ma mocy, której udałoby się mi pomóc... połamańców się nie rusza, to do nich przychodzi pomoc bo dotykanie się połamanych żeber i piszczeli nie wróży dobrze. Nie jest lekką. Przynajmneij tyle o niej wiem, poza imieniem i tym iż nazywa się demonem... w anielim ciele i nieszczęściu, wpakowała się w sytuację beznadziejną. Lepiej byłoby dla niej, gdyby zwabiła tu smoka i po prostu uciekła gdy ten bę dzie mnie porzerać. Nie ma szans, aby zdołała mnie przenieść, a nikt tu nie przjdzie... ratunek? Ha! Gdybym miał szczęście do obcych, już dawno spotkałbym kogoś, kto przygarnąłby mnie... do watahy, czy gdziekolwiek.
— Co mi z pierwszego kroku, skoro nawet mówić nie mogę? — Wychrypiałem w końcu, widząc jak smok robi kolejne kroki przy wyjściu z jamy, powodując w ten sposób – choć nieświadomie – coraz to kolejne wstrząsy, które z czasem mogą doprowadzić do zasypania groty. — Lepiej będzie, jeśli sama stąd uciekniesz... przynajmniej będziesz miała jakieś szanse. Może zdążysz kogoś tu wysłać. Może smok do tego czasu sobie odpuści... — Powiedziałem. Mój głos stawał się coraz cichszy, starałem się więc mówić głośniej, co jednak spowodowało coraz większą uratę sił. Krzyczałem, a było to jakby szept. — Może. — Nie mogłem wydusić z siebie niczego więcej. Byłem już zbyt wykończony. Połamany, ledwo żywy. Cud od bogów, że kręgosłup mam jeszcze na tyle sprawny, by nie uracić władzy w łapach. Nie, żeby dawałomi to w tym momencie cokolwiek... same łapy są połamane. Kto wie, czy kiedykolwiek odpowiednio się zrosną, jeśli za sprawą opatrzności Bogów uda mi się stąd wydostać w inny sposób niż opuszczając ten świat.
Wadera spojrzała się na mnie. Moje słowa ani troche jej się nie podobały, nie winię jej o to... gdzieś w środku sam chciałem, by faktycznie pomogła mi wstać, poniosła mnie i wymknęła się ze mną smokowi, ale to było miemożliwe. Planem niewykonalnym było przemknięcie się niepostszerzenie pod cielskiem gigantycznego gada, drążąc w śniegu z połamanym kaleką. Ona sama albo nikt, bo ja nie wyjde tu nawet z czyjąś pomocą... to już niech lepiej nas zabije, jeśli ma zamiar mi się sprzeciwiać.
— Żartujesz sobie?! — Prychnęła, próbując podnieść mnie z ziemi. Nawet się nie opierałem, po prostu upadłem bezwładnie, łamiąc sobie chyba kolejne żebro, które wyraźnie dało o tym fakcie znać, pożądnie gruchotając i sprawiając mi kolejny przeszywający mnie nawskroś ból. Jestem nie do wyratowania, zrozum to i zwiewaj, nim nie znalazł naszek kryjówki. Ostatnie słowa wypowedziane w mojej głowie, ostatnie wypowiedziane świadomie... świat sie rozmył, stał się dla mnie wielką białą plamą. Straciłem przytomność, wiedziałem to, czułem to, nie obchodziło mnie to, bo cóż mi po świadomości, skoro i tak nie mogę nic zrobić?
— Hej! Chodź tu... chyba się budzi...
— Co? Ale... jakto. Przecież...
— No spójrz! — Nade mną stały w tym momencie dwie wadery. Jedna znajoma, o żywozielonych, choć pozbawionych wyrazu, oczach, o złoto-brązowej sierści i białym pyszczku – Asada – Drugiej nigdy nie widziałem. Korobrązowa wadera o szaroniebieskich, współczujących, oczach. Leżałem gdzieś... w jakiejś jaskini. Było tu ciepło, nie dzięki mnie. Ból... jestem zdrowy?
— Jak? — Wyrwało mi się na głos, gdy tylko dotarło to do mnie.
<Asada? Ririn?>
— Co mi z pierwszego kroku, skoro nawet mówić nie mogę? — Wychrypiałem w końcu, widząc jak smok robi kolejne kroki przy wyjściu z jamy, powodując w ten sposób – choć nieświadomie – coraz to kolejne wstrząsy, które z czasem mogą doprowadzić do zasypania groty. — Lepiej będzie, jeśli sama stąd uciekniesz... przynajmniej będziesz miała jakieś szanse. Może zdążysz kogoś tu wysłać. Może smok do tego czasu sobie odpuści... — Powiedziałem. Mój głos stawał się coraz cichszy, starałem się więc mówić głośniej, co jednak spowodowało coraz większą uratę sił. Krzyczałem, a było to jakby szept. — Może. — Nie mogłem wydusić z siebie niczego więcej. Byłem już zbyt wykończony. Połamany, ledwo żywy. Cud od bogów, że kręgosłup mam jeszcze na tyle sprawny, by nie uracić władzy w łapach. Nie, żeby dawałomi to w tym momencie cokolwiek... same łapy są połamane. Kto wie, czy kiedykolwiek odpowiednio się zrosną, jeśli za sprawą opatrzności Bogów uda mi się stąd wydostać w inny sposób niż opuszczając ten świat.
Wadera spojrzała się na mnie. Moje słowa ani troche jej się nie podobały, nie winię jej o to... gdzieś w środku sam chciałem, by faktycznie pomogła mi wstać, poniosła mnie i wymknęła się ze mną smokowi, ale to było miemożliwe. Planem niewykonalnym było przemknięcie się niepostszerzenie pod cielskiem gigantycznego gada, drążąc w śniegu z połamanym kaleką. Ona sama albo nikt, bo ja nie wyjde tu nawet z czyjąś pomocą... to już niech lepiej nas zabije, jeśli ma zamiar mi się sprzeciwiać.
— Żartujesz sobie?! — Prychnęła, próbując podnieść mnie z ziemi. Nawet się nie opierałem, po prostu upadłem bezwładnie, łamiąc sobie chyba kolejne żebro, które wyraźnie dało o tym fakcie znać, pożądnie gruchotając i sprawiając mi kolejny przeszywający mnie nawskroś ból. Jestem nie do wyratowania, zrozum to i zwiewaj, nim nie znalazł naszek kryjówki. Ostatnie słowa wypowedziane w mojej głowie, ostatnie wypowiedziane świadomie... świat sie rozmył, stał się dla mnie wielką białą plamą. Straciłem przytomność, wiedziałem to, czułem to, nie obchodziło mnie to, bo cóż mi po świadomości, skoro i tak nie mogę nic zrobić?
— Hej! Chodź tu... chyba się budzi...
— Co? Ale... jakto. Przecież...
— No spójrz! — Nade mną stały w tym momencie dwie wadery. Jedna znajoma, o żywozielonych, choć pozbawionych wyrazu, oczach, o złoto-brązowej sierści i białym pyszczku – Asada – Drugiej nigdy nie widziałem. Korobrązowa wadera o szaroniebieskich, współczujących, oczach. Leżałem gdzieś... w jakiejś jaskini. Było tu ciepło, nie dzięki mnie. Ból... jestem zdrowy?
— Jak? — Wyrwało mi się na głos, gdy tylko dotarło to do mnie.
<Asada? Ririn?>
Od Xevertis'a
Budzi mnie zimny powiew wiatru, wdzierający się do mojej jaskini.Odgrywa teraz dokładnie taką samą rolę jak niegdyś słońce. Budzi nas... Jest po prostu trochę mniej przyjemny. Zamiast ciepła budzącego nas ze snu mamy teraz szpile lodu....
Ale to bez znaczenia. Przecież w taki czy inny sposób, wszyscy się budzimy, a mówi się, że pobudki nawet w czasach sprzed nie były lubianą częścią dnia.
Mówi się wiele na temat czasów sprzed. Mówi się, że ze snu najczęściej budził śpiew ptaków, które podobno śpiewały przez cały dzień. Mówi się, że trawa była bujna i zielona, a śnieg pojawiał się tylko raz w roku. Mówi się też wiele innych rzeczy o czasach sprzed na przykład, że ludzie wcale nie rozumieli naszej mowy (znaczy...zanim wyginęli) i że byli silnym gatunkiem (pff), że kamienie śpiewały, ryby chodziły po ziemi, a drzewa szybowały w przestworzach, niczym teraz ptaki. Nie wiem ile z opowieści o czasach sprzed jest prawdą. Może wszystko...A może nic. Ale lubię wyobrażać sobie, że niegdyś las w którym żyję, rozbrzmiewał głębokim basem kamieni, na łąkach biegały ryby, a nad całą ziemią, w promieniach słońca, unosiły się drzewa, latające za pomocą swoich mocnych, zielonych liści.
Kolejny podmuch wiatru sprowadza mnie jednak do rzeczywistości...Teraz nawet pobudki się zmieniły. Leniwie otwieram oczy.
Widzę przed sobą gładką ścianę mojej jaskini...
Moja jaskinia nie ma gładkich ścian.
Natychmiast odzyskuję czujność, a adrenalina wypycha z mojego umysłu resztki snu.
Nawet nie zauważyłem, kiedy wstałem. Rozglądam się czujnie po jaskini. Około 10 metrów ode mnie znajduje się duże, wygodne wyjście. Dokładnie takie samo, jak w mojej jaskini.
Spokojnie...Spokojnie.Spokojnie! To tylko twój umysł. Wszystko jest dobrze. Wszystko jest...
...Dobrze
1...
...2...
...3...
...4...
...5...
...6...
...7...
...8...
...9...
...10
Robię chwiejny krok w stronę światła. Nienaturalna cisza, która dotąd wypełniała całą jaskinię, natychmiast znika, zastąpiona przez multum głosów. Wszystkie szepczą. Są jednak zbyt nieposkładane i ciche, abym mógł coś zrozumieć. Nie...Nie są ciche. Są głośne niczym, ryk wodospadu, ale kiedy próbuję się wsłuchać w którykolwiek z głosów, okazuje się on być zbyt cichy.
Okazuje się być zbyt ulotny.
-Ja...Ja nie rozumiem- szepczę, mając nadzieję, że głosy nie zaczną mówić normalnym tonem. Już nawet ich szept przyprawia mnie o ból głowy.
Robię kolejny krok w stronę wyjścia. Muszę się stąd wydostać.
Głosy stają się głośniejsze. Już nie szepczą... Teraz krzyczą. Krzyczą tak głośno, że nie jestem w stanie ich usłyszeć. Sytuacja wydałaby się zabawna, gdyby nie fakt, że z mojego nosa właśnie zaczęła lecieć krew. Moje łapy zaczynają drżeć, a krzyk coraz bardziej się nasila, niczym rozpędzona fala tsunami, biegnąca wprost na mnie.
-Nie! Przestańcie! Czego ode mnie chcecie?! - Mój krzyk ginie w milionach głosów, a moje ciało stopniowo traci siły.
~Po prostu nie chcą, żebyś wychodził. - przez nieokiełznany ryk przebija się jeden głos. Czysty, łagodny i piękny. Przywodzący na myśl, lepki, ciepły miód, spływający z plastra (nigdy nie widziałem miodu, ale słyszałem o nim. Podobno był niewyobrażalnie słodki, a tworzyły go...owady. Owady! Wyobrażacie sobie?). ~Jesteś ich więźniem, a one po prostu nie chcą cię stracić... Pozostaje ci tylko wybrać. Czy chcesz być bezpieczny...Czy wolny.
-Co?...Ja...-mój głos w dalszym ciągu jest zagłuszany, ale krzyki nie wydają się już takie straszne...Może straciłem słuch?
~Po prostu wyjdź- w głosie słychać teraz cierpliwość, z jaką rodzic tłumaczy dziecku, dlaczego nie wolno wspinać się po oblodzonych urwiskach.
Więc wyjdę...I będę wolny. Robię krok w stronę wyjścia. Jednak nie straciłem słuchu. Głosy na powrót stały się przerażająco głośne. Kolejna kropla krwi z mojego nosa, spada na ziemię. Robię kolejny krok. I kolejny. Za chwilę będę...Wolny
***
Otwieram szeroko oczy. Ze wszystkich stron otacza mnie ciemność. Daleko w ciemnościach widzę jasny punkt. Przypomina jedną z iskier, widzianych na świeżym śniegu. Znikającą i pojawiającą się, migającą tajemniczo.
Jasny punkt jest natomiast stały. Nieprzerwany... Jasny punkt jest wyjściem.
Robię krok w stronę domniemanego wyjścia. Moja łapa wpada w jakąś nieokreśloną, ciepławą ciecz. Wydaje się być...Na swój sposób...Lepka... Schylam się niepewnie, wąchając ciecz. Metaliczny zapach niemal natychmiast dociera do mojego nosa. Nie da się go pomylić z niczym innym. Jest zbyt charakterystyczny. Krew.
Nagle cała jaskinia rozświetla się, jakbym wyszedł na otwartą przestrzeń.
Przede mną leżą zwłoki mojej siostry- Zhalii... A właściwie tylko ich część. Kolejne części jej ciała porozwalane są po całej jaskini, niczym kawałki zniszczonej, nakręcanej zabawki.
~To ty ją zabiłeś- W pięknym głosie, nie ma już przyjaznego tonu. Wydaje się być teraz złośliwy, zwodniczy...Nadal jest jednak piękny~Morderca.- szepcze głos. Jedno słowo wbija się w moją podświadomość, niczym rozżarzona szpilka. Zamiera w jaskini, sprawiając, że czas niemal się zatrzymuje.
~Morderca.Morderca!Morderca!- głos nie jest już wcale przyjemny. Jest bolesny
-Nie.- szepczę- Nie!Nie!!NIE! -krzyczę, a mój krzyk rozchodzi się echem po jaskini. Wiszące nade mną stalaktyty odłamują się i spadają, prosto na mnie. Ich świst brzmi niemal jak obietnica.
***
Nie! Krzyczę, szeroko otwierając oczy. Moje serce bije jak szalone, próbując wyrwać się z mojej piersi. Leżę w mojej jaskini. Na prawde mojej jaskini. Każda ze ścian pokryta jest wielokrotnie napisanym słowem "obudź się". Słowa tak znajome, że przypominają mi jedynie dom, którego nie miałem. Nie wiem kiedy i jak je napisałem. Przypuszczam, że wydrapuję je podczas snu.
To był tylko sen. Tylko sen. Moje serce, powoli się uspokaja, łapiąc optymalny rytm.
Tylko sen.
~Jesteś pewien?- głos ocieka złośliwością i rozbawieniem
Moje serce przyśpiesza, gubiąc dopiero złapany rytm.
~A co jeśli to kolejny sen? Może znów śnisz?
-Przestań...proszę - mówię cicho
~Jaka próba czeka cię teraz? Kiedy twoja psychika ulegnie zniszczeniu? - głos zdawał się mnie nie słuchać, kontynuując swoje rozważania.
-Dlaczego to robisz?PRZESTAŃ!
~Mogę ci pomóc.- głos zdaje się mruczeć, niczym przyczajona pantera.~Wbrew pozorom to banalnie proste. Wystarczy, że umrzesz. Śmierć cię obudzi. Kiedy w śnie umieramy, automatycznie się budzimy. Bo przecież nic, nawet nasza podświadomość nie wie co dzieje się z nami po śmierci...Choć ze mną. Pomogę ci. Przecież zawsze ci pomagam...Czas się obudzić. - głos na powrót stał się przyjemny, ociekający miodem i słodyczą. Kuszący. Przyjemny.~Sprawię, że będziesz wolny. Bo przecież chcesz się uwolnić, prawda?
Nawet nie wiem kiedy wybiegłem z jaskini. Nie jestem też pewien kiedy wybiegłem nad jezioro i znalazłem się w wodzie, otoczony ze wszystkich stron lodem.
~Teraz zanurz głowę. Możesz mi zaufać. Po prostu ją zanurz. I poczekaj.- głos stopniowo staje się coraz cichszy, jakby sam zanurzał się w głębiny
-A co jeśli...To nie sen?
~To sen- przez chwilę słyszę w głosie nutę...Zniecierpliwienia?
-A co jeśli nie? Jeśli się nie obudzę?Umrę.- no właśnie...Czy umrę?
~Nie umrzesz. Po prostu się obudzisz.Zaufaj mi.
-Nie- mówię, niemal wbrew sobie
~To sen. Musisz się obudzić - głos w pewnym momencie, traci swoją słodycz.
-Nie
~To twoja ostatnia szansa. Zanurz głowę- głos jest już z pewnością rozgniewany
-Nie
~Jak chcesz.- w głosie pojawia się obojętność.
A potem znika.
Uczucie jak gdyby, ktoś nagle wyłączył coś tak naturalnego jak szum wiatru, jakbym stracił coś naprawdę cennego.
Uczucie tak silne i tak przejmujące, paniką, strachem i żalem, że niemal się przewracam, opadając na zimną wodę.
Co jeśli popełniłem błąd? Jeśli nadal śnię? Jeśli już się nie obudzę? Jaka próba czeka mnie teraz? Może już zawsze będę przechodził przez jakieś próby?Może już nigdy naprawdę się nie obudzę. Może właśnie dokonałem wyboru?Złego wyboru?A może właśnie teraz umarłem i tak właśnie wygląda śmierć?
-Hej?! Co tam robisz?!
Moje depresyjne rozważania przerywa jakiś głos (bynajmniej nie jest on w mojej głowie), odwracam się, niepewnie w poszukiwaniu źródła dźwięku.
~Megami?Szeylen?Ririn?Rodney? Ktokolwiek inny?
Ale to bez znaczenia. Przecież w taki czy inny sposób, wszyscy się budzimy, a mówi się, że pobudki nawet w czasach sprzed nie były lubianą częścią dnia.
Mówi się wiele na temat czasów sprzed. Mówi się, że ze snu najczęściej budził śpiew ptaków, które podobno śpiewały przez cały dzień. Mówi się, że trawa była bujna i zielona, a śnieg pojawiał się tylko raz w roku. Mówi się też wiele innych rzeczy o czasach sprzed na przykład, że ludzie wcale nie rozumieli naszej mowy (znaczy...zanim wyginęli) i że byli silnym gatunkiem (pff), że kamienie śpiewały, ryby chodziły po ziemi, a drzewa szybowały w przestworzach, niczym teraz ptaki. Nie wiem ile z opowieści o czasach sprzed jest prawdą. Może wszystko...A może nic. Ale lubię wyobrażać sobie, że niegdyś las w którym żyję, rozbrzmiewał głębokim basem kamieni, na łąkach biegały ryby, a nad całą ziemią, w promieniach słońca, unosiły się drzewa, latające za pomocą swoich mocnych, zielonych liści.
Kolejny podmuch wiatru sprowadza mnie jednak do rzeczywistości...Teraz nawet pobudki się zmieniły. Leniwie otwieram oczy.
Widzę przed sobą gładką ścianę mojej jaskini...
Moja jaskinia nie ma gładkich ścian.
Natychmiast odzyskuję czujność, a adrenalina wypycha z mojego umysłu resztki snu.
Nawet nie zauważyłem, kiedy wstałem. Rozglądam się czujnie po jaskini. Około 10 metrów ode mnie znajduje się duże, wygodne wyjście. Dokładnie takie samo, jak w mojej jaskini.
Spokojnie...Spokojnie.Spokojnie! To tylko twój umysł. Wszystko jest dobrze. Wszystko jest...
...Dobrze
1...
...2...
...3...
...4...
...5...
...6...
...7...
...8...
...9...
...10
Robię chwiejny krok w stronę światła. Nienaturalna cisza, która dotąd wypełniała całą jaskinię, natychmiast znika, zastąpiona przez multum głosów. Wszystkie szepczą. Są jednak zbyt nieposkładane i ciche, abym mógł coś zrozumieć. Nie...Nie są ciche. Są głośne niczym, ryk wodospadu, ale kiedy próbuję się wsłuchać w którykolwiek z głosów, okazuje się on być zbyt cichy.
Okazuje się być zbyt ulotny.
-Ja...Ja nie rozumiem- szepczę, mając nadzieję, że głosy nie zaczną mówić normalnym tonem. Już nawet ich szept przyprawia mnie o ból głowy.
Robię kolejny krok w stronę wyjścia. Muszę się stąd wydostać.
Głosy stają się głośniejsze. Już nie szepczą... Teraz krzyczą. Krzyczą tak głośno, że nie jestem w stanie ich usłyszeć. Sytuacja wydałaby się zabawna, gdyby nie fakt, że z mojego nosa właśnie zaczęła lecieć krew. Moje łapy zaczynają drżeć, a krzyk coraz bardziej się nasila, niczym rozpędzona fala tsunami, biegnąca wprost na mnie.
-Nie! Przestańcie! Czego ode mnie chcecie?! - Mój krzyk ginie w milionach głosów, a moje ciało stopniowo traci siły.
~Po prostu nie chcą, żebyś wychodził. - przez nieokiełznany ryk przebija się jeden głos. Czysty, łagodny i piękny. Przywodzący na myśl, lepki, ciepły miód, spływający z plastra (nigdy nie widziałem miodu, ale słyszałem o nim. Podobno był niewyobrażalnie słodki, a tworzyły go...owady. Owady! Wyobrażacie sobie?). ~Jesteś ich więźniem, a one po prostu nie chcą cię stracić... Pozostaje ci tylko wybrać. Czy chcesz być bezpieczny...Czy wolny.
-Co?...Ja...-mój głos w dalszym ciągu jest zagłuszany, ale krzyki nie wydają się już takie straszne...Może straciłem słuch?
~Po prostu wyjdź- w głosie słychać teraz cierpliwość, z jaką rodzic tłumaczy dziecku, dlaczego nie wolno wspinać się po oblodzonych urwiskach.
Więc wyjdę...I będę wolny. Robię krok w stronę wyjścia. Jednak nie straciłem słuchu. Głosy na powrót stały się przerażająco głośne. Kolejna kropla krwi z mojego nosa, spada na ziemię. Robię kolejny krok. I kolejny. Za chwilę będę...Wolny
***
Otwieram szeroko oczy. Ze wszystkich stron otacza mnie ciemność. Daleko w ciemnościach widzę jasny punkt. Przypomina jedną z iskier, widzianych na świeżym śniegu. Znikającą i pojawiającą się, migającą tajemniczo.
Jasny punkt jest natomiast stały. Nieprzerwany... Jasny punkt jest wyjściem.
Robię krok w stronę domniemanego wyjścia. Moja łapa wpada w jakąś nieokreśloną, ciepławą ciecz. Wydaje się być...Na swój sposób...Lepka... Schylam się niepewnie, wąchając ciecz. Metaliczny zapach niemal natychmiast dociera do mojego nosa. Nie da się go pomylić z niczym innym. Jest zbyt charakterystyczny. Krew.
Nagle cała jaskinia rozświetla się, jakbym wyszedł na otwartą przestrzeń.
Przede mną leżą zwłoki mojej siostry- Zhalii... A właściwie tylko ich część. Kolejne części jej ciała porozwalane są po całej jaskini, niczym kawałki zniszczonej, nakręcanej zabawki.
~To ty ją zabiłeś- W pięknym głosie, nie ma już przyjaznego tonu. Wydaje się być teraz złośliwy, zwodniczy...Nadal jest jednak piękny~Morderca.- szepcze głos. Jedno słowo wbija się w moją podświadomość, niczym rozżarzona szpilka. Zamiera w jaskini, sprawiając, że czas niemal się zatrzymuje.
~Morderca.Morderca!Morderca!- głos nie jest już wcale przyjemny. Jest bolesny
-Nie.- szepczę- Nie!Nie!!NIE! -krzyczę, a mój krzyk rozchodzi się echem po jaskini. Wiszące nade mną stalaktyty odłamują się i spadają, prosto na mnie. Ich świst brzmi niemal jak obietnica.
***
Nie! Krzyczę, szeroko otwierając oczy. Moje serce bije jak szalone, próbując wyrwać się z mojej piersi. Leżę w mojej jaskini. Na prawde mojej jaskini. Każda ze ścian pokryta jest wielokrotnie napisanym słowem "obudź się". Słowa tak znajome, że przypominają mi jedynie dom, którego nie miałem. Nie wiem kiedy i jak je napisałem. Przypuszczam, że wydrapuję je podczas snu.
To był tylko sen. Tylko sen. Moje serce, powoli się uspokaja, łapiąc optymalny rytm.
Tylko sen.
~Jesteś pewien?- głos ocieka złośliwością i rozbawieniem
Moje serce przyśpiesza, gubiąc dopiero złapany rytm.
~A co jeśli to kolejny sen? Może znów śnisz?
-Przestań...proszę - mówię cicho
~Jaka próba czeka cię teraz? Kiedy twoja psychika ulegnie zniszczeniu? - głos zdawał się mnie nie słuchać, kontynuując swoje rozważania.
-Dlaczego to robisz?PRZESTAŃ!
~Mogę ci pomóc.- głos zdaje się mruczeć, niczym przyczajona pantera.~Wbrew pozorom to banalnie proste. Wystarczy, że umrzesz. Śmierć cię obudzi. Kiedy w śnie umieramy, automatycznie się budzimy. Bo przecież nic, nawet nasza podświadomość nie wie co dzieje się z nami po śmierci...Choć ze mną. Pomogę ci. Przecież zawsze ci pomagam...Czas się obudzić. - głos na powrót stał się przyjemny, ociekający miodem i słodyczą. Kuszący. Przyjemny.~Sprawię, że będziesz wolny. Bo przecież chcesz się uwolnić, prawda?
Nawet nie wiem kiedy wybiegłem z jaskini. Nie jestem też pewien kiedy wybiegłem nad jezioro i znalazłem się w wodzie, otoczony ze wszystkich stron lodem.
~Teraz zanurz głowę. Możesz mi zaufać. Po prostu ją zanurz. I poczekaj.- głos stopniowo staje się coraz cichszy, jakby sam zanurzał się w głębiny
-A co jeśli...To nie sen?
~To sen- przez chwilę słyszę w głosie nutę...Zniecierpliwienia?
-A co jeśli nie? Jeśli się nie obudzę?Umrę.- no właśnie...Czy umrę?
~Nie umrzesz. Po prostu się obudzisz.Zaufaj mi.
-Nie- mówię, niemal wbrew sobie
~To sen. Musisz się obudzić - głos w pewnym momencie, traci swoją słodycz.
-Nie
~To twoja ostatnia szansa. Zanurz głowę- głos jest już z pewnością rozgniewany
-Nie
~Jak chcesz.- w głosie pojawia się obojętność.
A potem znika.
Uczucie jak gdyby, ktoś nagle wyłączył coś tak naturalnego jak szum wiatru, jakbym stracił coś naprawdę cennego.
Uczucie tak silne i tak przejmujące, paniką, strachem i żalem, że niemal się przewracam, opadając na zimną wodę.
Co jeśli popełniłem błąd? Jeśli nadal śnię? Jeśli już się nie obudzę? Jaka próba czeka mnie teraz? Może już zawsze będę przechodził przez jakieś próby?Może już nigdy naprawdę się nie obudzę. Może właśnie dokonałem wyboru?Złego wyboru?A może właśnie teraz umarłem i tak właśnie wygląda śmierć?
-Hej?! Co tam robisz?!
Moje depresyjne rozważania przerywa jakiś głos (bynajmniej nie jest on w mojej głowie), odwracam się, niepewnie w poszukiwaniu źródła dźwięku.
~Megami?Szeylen?Ririn?Rodney? Ktokolwiek inny?
Od Leji Do Zayan'a
Patrzyłam basiorowi prosto w oczy. Gdy to robiłam moje serce biło szybciej. Czy to miłość? Nie!!! Ale jednak jak to inaczej wyjaśnić. To przecież nie strach, zdziwienie i wszystko co inne. Ale to było mało prawdopodobne. Ale jednak. Ale jak zadał pytanie to trzeba odpowiedzieć.
-Umiem malować ogonem.
Zayan kiwnął głową ze zrozumieniem.
-Chcesz się przejść?
-Dobrze.
Wyszliśmy powoli z jaskini. Cisza cały czas nam towarzyszyła. Przeszliśmy jyż z kilka kilkometrów. W końcu odezwałam się.
-Czy masz partne...
Przygryzłam język.
-Przyjaciół?
Dokończył Zayan.
-Tak!
Odparłam.
-Nie mam za bardzo...
Odparł i na mnie spojrzał. Już miałam coś powiedzieć, ale usłyszałam ryk. A potem zza drzewa wyłonił się tygrys. Jako ofiarę wybrał basiora. Moje źrenice rozszerzyły się ze strach. Ale moja wojownucza dusza wygrała. Żuciłam się w ich stronę i ugryzłam kota. Zaryczał, a przez moją nie uwagę zrobił dosyć duży ból na grzbidcie. I znowu, potem kolejny raz na łapach. Ciemność...
<Zayan? Uratujesz czy uciekniesz? >
-Umiem malować ogonem.
Zayan kiwnął głową ze zrozumieniem.
-Chcesz się przejść?
-Dobrze.
Wyszliśmy powoli z jaskini. Cisza cały czas nam towarzyszyła. Przeszliśmy jyż z kilka kilkometrów. W końcu odezwałam się.
-Czy masz partne...
Przygryzłam język.
-Przyjaciół?
Dokończył Zayan.
-Tak!
Odparłam.
-Nie mam za bardzo...
Odparł i na mnie spojrzał. Już miałam coś powiedzieć, ale usłyszałam ryk. A potem zza drzewa wyłonił się tygrys. Jako ofiarę wybrał basiora. Moje źrenice rozszerzyły się ze strach. Ale moja wojownucza dusza wygrała. Żuciłam się w ich stronę i ugryzłam kota. Zaryczał, a przez moją nie uwagę zrobił dosyć duży ból na grzbidcie. I znowu, potem kolejny raz na łapach. Ciemność...
<Zayan? Uratujesz czy uciekniesz? >
Od Zayan'a Do Leji
Wadera mnie zauważyła. Ojć... nie mam zdolności maskowania się. A na białym od śniegu tle też nie jestem specjalnie "zakamuflizowany". No pięknie...
-Yyy... hej? -przywitałem się chociaż chyba i dla wadery i dla mnie była to trochę niezręczna sytuacja.
-Kim jesteś? -zapytała.
-Chodzi ci o gatunek, stanowisko, imię czy co? -droczyłem się.
-Może być wszystko. -odparła z ironią.
-Jestem Zayan. W skrócie Zay. -powiedziałem siadając. -A ty?
-Leja.
Zapadła cisza. Zerknąłem na wzory jakie namalowała na ścianie jaskini Leja. Były śliczne. Takie biało-srebrne. Lubię takie malowidła. Nadają dziwny, ale przyjemny wystrój wnętrzu, aczkolwiek ja tam chyba bardziej wolę zwykłą szarą skałę, na której, jak się ktoś uprze, można coś wyrzeźbić.
-Jak to zrobiłaś? -zapytałem, żeby przerwać ciszę i znowu popatrzyłem na wzory.
<Leja? Sorry, że tak długo... :c>
-Yyy... hej? -przywitałem się chociaż chyba i dla wadery i dla mnie była to trochę niezręczna sytuacja.
-Kim jesteś? -zapytała.
-Chodzi ci o gatunek, stanowisko, imię czy co? -droczyłem się.
-Może być wszystko. -odparła z ironią.
-Jestem Zayan. W skrócie Zay. -powiedziałem siadając. -A ty?
-Leja.
Zapadła cisza. Zerknąłem na wzory jakie namalowała na ścianie jaskini Leja. Były śliczne. Takie biało-srebrne. Lubię takie malowidła. Nadają dziwny, ale przyjemny wystrój wnętrzu, aczkolwiek ja tam chyba bardziej wolę zwykłą szarą skałę, na której, jak się ktoś uprze, można coś wyrzeźbić.
-Jak to zrobiłaś? -zapytałem, żeby przerwać ciszę i znowu popatrzyłem na wzory.
<Leja? Sorry, że tak długo... :c>
Od Asami Do Ashton'a
Biegłam szybko, nie zastanawiając się gdzie nawet niosą mnie łapy. Nie odwróciłam się za siebie, jeżeli bym się teraz odwróciła, najpewniej bym wróciła, czego najchętniej bym chciała uniknąć. Nie miałam zamiaru się przywiązywać do niczego i do nikogo. ''Jeżeli się do czegoś przywiążesz, chcesz to zatrzymać. A w życiu, nie można nic zatrzymać'', cytuje starego wilka, którego traktowałam jak dziadka. Opowiadał mi wtedy o swojej młodości a co za tym idzie i miłością. Te sprawy zawsze były mi obce, i jak na razie planuje że nadal będą mi obce. Nie czuje potrzeby na miłość. Mój charakter nawet mi na to nie pozwala. Gdy widzę, zakochane pary tylko mijam je obojętnie, w czasie gdy inni się nad nimi rozczulają i mówią jacyż oni słodcy i uroczy. Mówią o nich jak o małych, nowo narodzonych szczeniętach. O nich także nigdy nie myślałam. Zresztą, nie mam do nich podejścia a samym swoim głupim zachowaniem mnie irytują, lecz zdarzają się szczenięta, które mogła bym ciągle obserwować i analizować ich przyszły charakter. Teraz uświadomiłam sobie, że myślami odbiegłam od tematu basiora, którego zostawiłam przed jaskinią alfy, która i mnie kiedyś przyjęła z otwartymi ramionami. Wybrałam wtedy, stanowisko odpowiedzialne, lecz takie z który mam mało roboty. Jak na razie, nie mamy żadnych wojen, dzięki czemu ja mam święty spokój. Miałam spokój. Właśnie, miałam. Choć jak na razie miałam nadzieje, że basior daruje sobie, próbę zaprzyjaźnienia się ze mną. Kiedy jeszcze byłam mała uświadomiłam sobie, że nie mogę mieć przyjaciół. Nie posiadając empatii, nie mogę mieć przyjaciół, którym miała bym pomagać jeżeli nie posiadam sumienia i współczucia. Wszystko co robię jest czasami bardzo suche, pozbawione wyrazu. Jednak niektórzy nadal uważają, że po prostu mam ''zły dzień'' lub po prostu ''jestem zmęczona''. Ciągle tak tłumaczą moje oschłe uczynki. Teraz chociaż mogłam się pośmiać, a dawno nie czułam tego radosnego uczucia, które przybyło z znikąd. Nim się zorientowałam, byłam już przy mojej jaskini. Moja ciemna, zimna jaskinia, była moja. Moja czarna otchłań. Było w niej ciemno nawet za dnia, to w niej lubiłam. Panujący w niej mrok, odstraszał inne osobniki, a w mroku, kryłam się ja. Teraz mimo to, widząc jak wielka, jasna gazowa kula zachodzi za horyzontem, położyłam się na śniegu, przed pyskiem mając malutki strumyk, który w paru miejscach był zamarznięty, jednak było widać, czystą i krystaliczną wodę. Wokół mnie, zaczął zapadać pół-mrok a na niebie, zaczęły pojawiać się pojedyncze jasne gwiazdy, a wśród nich wielka tarcza księżyca. Padający wieczorem śnieg, przykrył moje futro a ja ciągle będąca w bez ruchu, byłam przykryta, cienką warstwą białego puchu.
Ashton?
Ashton?
Od Asami Do Rodney'a
Zauważyłam, jak wilk próbował wstać lecz jedyne co było tego skutkiem to jego głośne syknięcie i chrupot poobijanych kości. Teraz i ja mu się uważnie przyglądałam. Jego szara sierść była oszroniona, przez małe kryształki lodu, które oblepiły jego sierść. Jedyne co można było dostrzec to, jego czerwoną grzywkę i błękitne oczy, które i mi uważnie się przyglądały. Istota, którą tak rozzłościliśmy, nie miała zamiaru odpuścić w najbliższym czasie, a my też nie możemy tu siedzieć wieczność. Obecna sytuacja, w której aktualnie się znajdowaliśmy, wydawała się naprawdę beznadziejna. Z moich rozmyślań, wyrwał mnie głos basiora, który toczył walkę z bólem, które najwyraźniej opanowało całe jego ciało.
- Kim jesteś? - zapytał. Mierzyłam go swoim zielonym wzrokiem, jakbym próbowała się wszystkiego o nim dowiedzieć, jednak na marne. Jak i najprostszą odpowiedzią na to pytanie, było by to by po prostu powiedzieć swoje imię, jednakże jakoś nie potrafiłam. Nie wiem co chciałam tym osiągnąć, ale odpowiedziałam.
- Mały smutny demonek, który lubi opętywać umysły innych - powiedziałam, z kamiennym wyrazem pyska, na co basior lekko nastawił uszy, nie będąc pewnym czy dobrze usłyszał, jednak po chwili dodałam swoje imię - Asami.
Ten uspokoił się moją drugą odpowiedzią, jakby go bardziej zadowalała.
- A ty? - zadałam pytanie, uważnie go obserwując i nie spuszczając z oczu. Nadal nie byłam pewna czy może raczej zostawić go tu na pastwę losu, który najpewniej był by dla niego nie zbyt przychylny, patrząc na okoliczności. Czy raczej mu pomóc. Jako członkini tej watahy, chyba powinnam zdać się na jakiś szlachetny uczynek. Cóż, zdobędę się na ''gest''.
- Rodney - przez jego gardło wydobył się zachrypnięty głos, który także był spowodowany przez ból. Słysząc jego imię, od razu znowu, pochłonęłam się w rozmyśleniach, jak bym mogła nas stąd wyciągnąć. Popatrzyłam na jego czerwoną grzywkę i końcówki, uszu i ogona, które także były tego samego koloru, co od razu skojarzyło mi się z ogniem. Wilk, z darem ognia rodził się stosunkowo rzadko, więc może byśmy to teraz wykorzystali? Na moim pysku zagościł dość przebiegły uśmiech. Plan, wydawał się być banalny i w ogóle nie przemyślany, lecz teraz i nawet prowizoryczny plan, wydawał się być cudem i naszym ocalaniem. Jednakże była by jeszcze możliwość bym ''weszła'' do umysłu smoka i go jakoś odciągnęła. Z moich strun głosowy, wydobyło się groźne warknięcie, lecz nie na basiora, który ledwo co mógł wstać, lecz warknęłam na samą siebie z wiedzy w poczuciu bezsilności w tak beznadziejnej sytuacji. Po chwili zorientowałam się, że moje myśli, powiedziałam na głos.
- Nie, nie, nie... zawsze jest jakieś wyjście, z każdej sytuacji jest jakieś wyjście - mamrotałam pod nosem, obserwując czujnie, ruszy łap smoka, który jak się okazało nie był taki szybki. Czy było by możliwe, by ten smok akurat bazował na silne a nie na szybkości? Było by wspaniale, jednak zawsze mogłam się mylić. Po chwili widać było tylko końcówkę ogona. Najwyraźniej się odwrócił tyłem do jaskini, w której przebywaliśmy. Wyjrzałam na chwilę. Smok teraz przykucnął przy zabitym tygrysie. Teraz była szansa. Znowu spojrzałam przed siebie - na trasę ucieczki. Biegła ona prosto, bez żadnych przeszkód. Przebiegając te kilkanaście metrów, dalej była wielka skała, przykryta białym puchem, moglibyśmy się za nią skryć, a później wykorzystać kolejną okazję by uciec dalej. Spojrzałam na basiora, którego o niczym nie poinformowałam, lecz wydawał się na tyle rozsądny by jeszcze mi jakkolwiek zaufać. Choć nie jestem pewna, czy mi można zaufać. Przebiegła i niebezpieczna istota, jaką jestem zawsze mogła by go zostawić. Jednak, muszę mu pomóc z własnego obowiązku, jaki na mnie spoczywa. Wstałam, prostując długie, szczupłe łapy. Spojrzałam się na Rodney'a. Wiedziałam, że jest poobijany lub i nawet połamany. lecz powiedziałam.
- Idziemy - w głosie nie było czuć jakiego kol wiek współczucia. Miałam nadzieję, że jeżeli poznam go choć odrobinę bliżej, stanę się dla niego chociaż ciut milsza. Jak i słowo, które powiedziałam miało zabrzmieć jak pytanie retoryczne, lecz zabrzmiało jak rozkaz, który chyba nie był zbytnio dostosowany do fizycznej strony basiora. Więc dodałam - Pomogę ci zrobić pierwszy krok, lecz nie gwarantuje za twoje życie - ostatnie, słowa spodobały mi się na tyle, że na pysku zagościł uśmiech pełen sprytu, lecz sama nie wiem czemu, co go spowodowało.
Rodney? Wiem, że beznadziejne, ale musisz mi wybaczyć ;p
- Kim jesteś? - zapytał. Mierzyłam go swoim zielonym wzrokiem, jakbym próbowała się wszystkiego o nim dowiedzieć, jednak na marne. Jak i najprostszą odpowiedzią na to pytanie, było by to by po prostu powiedzieć swoje imię, jednakże jakoś nie potrafiłam. Nie wiem co chciałam tym osiągnąć, ale odpowiedziałam.
- Mały smutny demonek, który lubi opętywać umysły innych - powiedziałam, z kamiennym wyrazem pyska, na co basior lekko nastawił uszy, nie będąc pewnym czy dobrze usłyszał, jednak po chwili dodałam swoje imię - Asami.
Ten uspokoił się moją drugą odpowiedzią, jakby go bardziej zadowalała.
- A ty? - zadałam pytanie, uważnie go obserwując i nie spuszczając z oczu. Nadal nie byłam pewna czy może raczej zostawić go tu na pastwę losu, który najpewniej był by dla niego nie zbyt przychylny, patrząc na okoliczności. Czy raczej mu pomóc. Jako członkini tej watahy, chyba powinnam zdać się na jakiś szlachetny uczynek. Cóż, zdobędę się na ''gest''.
- Rodney - przez jego gardło wydobył się zachrypnięty głos, który także był spowodowany przez ból. Słysząc jego imię, od razu znowu, pochłonęłam się w rozmyśleniach, jak bym mogła nas stąd wyciągnąć. Popatrzyłam na jego czerwoną grzywkę i końcówki, uszu i ogona, które także były tego samego koloru, co od razu skojarzyło mi się z ogniem. Wilk, z darem ognia rodził się stosunkowo rzadko, więc może byśmy to teraz wykorzystali? Na moim pysku zagościł dość przebiegły uśmiech. Plan, wydawał się być banalny i w ogóle nie przemyślany, lecz teraz i nawet prowizoryczny plan, wydawał się być cudem i naszym ocalaniem. Jednakże była by jeszcze możliwość bym ''weszła'' do umysłu smoka i go jakoś odciągnęła. Z moich strun głosowy, wydobyło się groźne warknięcie, lecz nie na basiora, który ledwo co mógł wstać, lecz warknęłam na samą siebie z wiedzy w poczuciu bezsilności w tak beznadziejnej sytuacji. Po chwili zorientowałam się, że moje myśli, powiedziałam na głos.
- Nie, nie, nie... zawsze jest jakieś wyjście, z każdej sytuacji jest jakieś wyjście - mamrotałam pod nosem, obserwując czujnie, ruszy łap smoka, który jak się okazało nie był taki szybki. Czy było by możliwe, by ten smok akurat bazował na silne a nie na szybkości? Było by wspaniale, jednak zawsze mogłam się mylić. Po chwili widać było tylko końcówkę ogona. Najwyraźniej się odwrócił tyłem do jaskini, w której przebywaliśmy. Wyjrzałam na chwilę. Smok teraz przykucnął przy zabitym tygrysie. Teraz była szansa. Znowu spojrzałam przed siebie - na trasę ucieczki. Biegła ona prosto, bez żadnych przeszkód. Przebiegając te kilkanaście metrów, dalej była wielka skała, przykryta białym puchem, moglibyśmy się za nią skryć, a później wykorzystać kolejną okazję by uciec dalej. Spojrzałam na basiora, którego o niczym nie poinformowałam, lecz wydawał się na tyle rozsądny by jeszcze mi jakkolwiek zaufać. Choć nie jestem pewna, czy mi można zaufać. Przebiegła i niebezpieczna istota, jaką jestem zawsze mogła by go zostawić. Jednak, muszę mu pomóc z własnego obowiązku, jaki na mnie spoczywa. Wstałam, prostując długie, szczupłe łapy. Spojrzałam się na Rodney'a. Wiedziałam, że jest poobijany lub i nawet połamany. lecz powiedziałam.
- Idziemy - w głosie nie było czuć jakiego kol wiek współczucia. Miałam nadzieję, że jeżeli poznam go choć odrobinę bliżej, stanę się dla niego chociaż ciut milsza. Jak i słowo, które powiedziałam miało zabrzmieć jak pytanie retoryczne, lecz zabrzmiało jak rozkaz, który chyba nie był zbytnio dostosowany do fizycznej strony basiora. Więc dodałam - Pomogę ci zrobić pierwszy krok, lecz nie gwarantuje za twoje życie - ostatnie, słowa spodobały mi się na tyle, że na pysku zagościł uśmiech pełen sprytu, lecz sama nie wiem czemu, co go spowodowało.
Rodney? Wiem, że beznadziejne, ale musisz mi wybaczyć ;p
Od Ririn Do Zayan'a
Wynurzyłam się z wody. Wzrokiem omiotłam pomieszczenie szukając Zayana. Jednak dopiero po chwili zauważyłam jak wylanie się z wody kilka metrów ode mnie. Podpłynęłam do niego i chlapnęłam go wodą tak ,że aż się zakrztusi.
- Prawie nas zabiłeś wariacie - ofuknęłam go ostro.
- Przecież nic się nie stało - powiedział, uśmiechając się jakby wiedział ze tu jest woda.
Chciałam mu coś jeszcze powiedzieć gdy nagle coś ugryzło mnie w nogę. Wrzasnęłam i zamachnęłam się tak łapą ,ze to "coś" wylądowało na ścianie i zjechało jak po maśle. Przeklinałam cały świat pod nosem.
- Spokojnie – powiedzial rozbawiony basior – To tylko rybka.
Spojrzalam na niego takim wrokiem jakbym chciała go spalić żywcem.
?Zayan? XDD
- Prawie nas zabiłeś wariacie - ofuknęłam go ostro.
- Przecież nic się nie stało - powiedział, uśmiechając się jakby wiedział ze tu jest woda.
Chciałam mu coś jeszcze powiedzieć gdy nagle coś ugryzło mnie w nogę. Wrzasnęłam i zamachnęłam się tak łapą ,ze to "coś" wylądowało na ścianie i zjechało jak po maśle. Przeklinałam cały świat pod nosem.
- Spokojnie – powiedzial rozbawiony basior – To tylko rybka.
Spojrzalam na niego takim wrokiem jakbym chciała go spalić żywcem.
?Zayan? XDD
Od Zayan'a Do Relijyon
Siedziałem na drzewie. Właściwie to nawet nie wiem po co. Wilki chodzą po drzewach, czy mnie już do reszty porąbało? Eee, co mi tam. W końcu nikt mi nie zabroni robić z siebie idioty, jeśli takowym idiotą jestem. Próbowałem przecisnąć się między gałęziami wyżej, ale one się uparły. Nagle zauważyłem na dole jakąś waderę, która widząc mnie zaczęła się śmiać. Nic dziwnego, ja, gdybym nie był na drzewie to też bym się z siebie śmiał. Może skoro już jest, to ja lepiej zejdę z drzewa...
-Tak chyba będzie prościej. -mruknąłem do siebie, po czym zeskoczyłem z gałęzi lądując przed waderą. Niestety śnieg z drzewa spadł na mnie, a wilczyca znowu zaczęła się śmiać. Też się cicho zaśmiałem, ale po chwili otrzepałem się ze śniegu.
-Kim jesteś? -zapytałem.
-Jestem Relijyon. -odparła.
-Czyli Afla tej watahy? -zadałem kolejne pytanie, ale chyba nie oczekiwałem odpowiedzi. Albo tylko tak mi się wydaje, ale raczej sam bym sobie odpowiedział. -Jestem Zayan. -przedstawiłem się.
<Relijyon?>
-Tak chyba będzie prościej. -mruknąłem do siebie, po czym zeskoczyłem z gałęzi lądując przed waderą. Niestety śnieg z drzewa spadł na mnie, a wilczyca znowu zaczęła się śmiać. Też się cicho zaśmiałem, ale po chwili otrzepałem się ze śniegu.
-Kim jesteś? -zapytałem.
-Jestem Relijyon. -odparła.
-Czyli Afla tej watahy? -zadałem kolejne pytanie, ale chyba nie oczekiwałem odpowiedzi. Albo tylko tak mi się wydaje, ale raczej sam bym sobie odpowiedział. -Jestem Zayan. -przedstawiłem się.
<Relijyon?>
Od Zayan'a Do Ririn
Spojrzałem na waderę lekko zażenowany. Przewróciłem oczami i westchnąłem. Jednak kiedy wadera się tego najmniej spodziewała zagarnąłem łapą śnieg spod ściany i rzuciłem w jej stronę. Chwilę potem już trwała wojna na śnieg. Było to trochę męczące, więc postanowiliśmy iść w głąb jaskini. Korytarz zwężał się tam, ale spokojnie dało się przejść. Po podłodze spływały bardzo niewielkie strugi wody. Doszliśmy do jednej z większych i głębszych kałuż z zamiarem obejścia jej. Ale ja uśmiechnąłem się do siebie, uderzyłem łapą o taflę wody, która rozbryzgła się wprost na Ririn.
-Ej! -warknęła.
Zaśmiałem się cicho, a następnie pobiegłem, bo wadera zaczęła mnie gonić. Jednak zatrzymałem się gwałtownie widząc przed sobą przepaść. Na szczęście udało mi się uniknąć spotkania z dnem przepaści...
-O mały włos. -powiedziała Ririn.
-A nie o małą kroplę wody? -zażartowałem, po czym znów ochlapałem waderę. Zahwiałem się na krawędzi, a w efekcie oboje z Ririn spadliśmy. Na dole była woda, więc nic nam się nie stało.
<Ririn? XD>
-Ej! -warknęła.
Zaśmiałem się cicho, a następnie pobiegłem, bo wadera zaczęła mnie gonić. Jednak zatrzymałem się gwałtownie widząc przed sobą przepaść. Na szczęście udało mi się uniknąć spotkania z dnem przepaści...
-O mały włos. -powiedziała Ririn.
-A nie o małą kroplę wody? -zażartowałem, po czym znów ochlapałem waderę. Zahwiałem się na krawędzi, a w efekcie oboje z Ririn spadliśmy. Na dole była woda, więc nic nam się nie stało.
<Ririn? XD>
Od Relijyon
Nie ma to jak spokojna noc w... No własnie... Co ja robię w lesie?! Nie wiem... Nie mam zielonego pojęcia, ani czerwonego, ani żadnego innego pojęcia, który ma jakiś tam kolor. A jeśli już mówimy o kolorach... To jest ciemno. Ciemnooooo. Chyba jest noc. No chyba. To jest oczywiste, że jest noc!
Spojrzałam w górę. Drobniutkie, połyskujące gwiazdy mieniły się na nocnym tle nieba, a na samym jego środku widać było srebrzysty księżyc. Dawno takiego widoku nie widziałam.
Spojrzałam w górę. Drobniutkie, połyskujące gwiazdy mieniły się na nocnym tle nieba, a na samym jego środku widać było srebrzysty księżyc. Dawno takiego widoku nie widziałam.
~*~
- Tato, gdzie idziemy? - spytała mała, półroczna waderka podążając za swoim ojcem.
- Czekaj Rell, zaraz się dowiesz. - Jej ojciec - Wanton - cały czas trzymał ją w niepewności. Szedł przez ciemny las, raz po raz zerkając do tyłu na córkę. Od zawsze chciał mieć syna, chociaż się do tego w ogóle nie przyznawał. Trzy córki, to był dla niego skarb.
W pewnym momencie zatrzymał się wpół kroku i spojrzał w górę.
- Spójrz w niebo - poprosił.
Relijyon niepewnie podniosła łebek ku gwiazdom. To co zobaczyła, zaparło jej dech w piersi. Serce pominęło jedno uderzenie. Ta chwila była cudowna. Połyskujące światełka tańczyły wokół wielkiego okręgu.
- Czekaj Rell, zaraz się dowiesz. - Jej ojciec - Wanton - cały czas trzymał ją w niepewności. Szedł przez ciemny las, raz po raz zerkając do tyłu na córkę. Od zawsze chciał mieć syna, chociaż się do tego w ogóle nie przyznawał. Trzy córki, to był dla niego skarb.
W pewnym momencie zatrzymał się wpół kroku i spojrzał w górę.
- Spójrz w niebo - poprosił.
Relijyon niepewnie podniosła łebek ku gwiazdom. To co zobaczyła, zaparło jej dech w piersi. Serce pominęło jedno uderzenie. Ta chwila była cudowna. Połyskujące światełka tańczyły wokół wielkiego okręgu.
~*~
Spuściłam łeb w dół i rozejrzałam się. Nikogo nie było prócz mnie. Westchnęłam cucho i ruszyłam na północ.
Nagle usłyszałam cichy ruch na drzewie. Spojrzałam w górę.
Nie wiem czemu, ale gdy zobaczyłam tam jakiegoś wilka, siłującego się z gałęźmi, zaczęłam się śmiać.
< Jakiś basior moi drodzy? >
Od Leji Do Szeylen, Xevertis'a
Zastanawiałam się.
-Może...
Już miałam powiedzieć ale ujżałam basiora. Biednego gonił tygrys. Zwinnie zaczęłam za nim biec. Szeylen za mną. Zobaczyłam że duży kot żuca się na wilka. Podbiegłam tam szybko i zasłoniłam go własnym ciałem. Poczułam ból od karku aż po ogon. Ciemność...
≈Po przebudzeniu≈
Zobaczyłam że byliśmy w jaskini. Basior gdy tylko zobaczył że mam przytomność powiedział.
-Dziękuje!
Uśmiechnęłam się. Już chciałam wstać ale znowu poczułam ból.
-Nie możesz na razie się ruszać.
Powiedziała Szeylen. To było lepsze od śmierci basiora.
-Jak masz na imię?
-Xevertis.
Powiedział wilk i popatrzył na moje oczy. Zawsze wszyscy na nie patrzyli. Może przez to że wyglądały jsk ogień? Nie wiem. Ale polubiłam tego basiora. I Szeyelen. Zawsze byłam cicha i nie ufna a le teraz czułam się jak z rodziną...
-No to bieganie po lesie... Na nic!
Powiedziałam i jęknęłam bo znowu poczułam ból. Na mój nos wpadła śnieżynka. Popatrzyłam w stronę wyjścia z jaskini. Zaczynał badać śnieg. Już zakrywał w połowie jaskinię.
<Szeylen? Xevertis?>
-Może...
Już miałam powiedzieć ale ujżałam basiora. Biednego gonił tygrys. Zwinnie zaczęłam za nim biec. Szeylen za mną. Zobaczyłam że duży kot żuca się na wilka. Podbiegłam tam szybko i zasłoniłam go własnym ciałem. Poczułam ból od karku aż po ogon. Ciemność...
≈Po przebudzeniu≈
Zobaczyłam że byliśmy w jaskini. Basior gdy tylko zobaczył że mam przytomność powiedział.
-Dziękuje!
Uśmiechnęłam się. Już chciałam wstać ale znowu poczułam ból.
-Nie możesz na razie się ruszać.
Powiedziała Szeylen. To było lepsze od śmierci basiora.
-Jak masz na imię?
-Xevertis.
Powiedział wilk i popatrzył na moje oczy. Zawsze wszyscy na nie patrzyli. Może przez to że wyglądały jsk ogień? Nie wiem. Ale polubiłam tego basiora. I Szeyelen. Zawsze byłam cicha i nie ufna a le teraz czułam się jak z rodziną...
-No to bieganie po lesie... Na nic!
Powiedziałam i jęknęłam bo znowu poczułam ból. Na mój nos wpadła śnieżynka. Popatrzyłam w stronę wyjścia z jaskini. Zaczynał badać śnieg. Już zakrywał w połowie jaskinię.
<Szeylen? Xevertis?>
Od Relijyon Do Kastiel'a
W pewnym momencie na moim pyszczku rozkwitł wielki banan. Nie wiem ile czasu jeszcze się tak uśmiechałam, ale to nie ważne. Policzki mnie teraz bolą. Dlaczego ja zachowuje się jak dziecko? Cały czas udaję głupią i niedorozwinięta wilczycę... Hmm... Nie umiem się zachowywać inaczej. mam zbyt duży dystans do siebie. czasami zastanawiam się, czy nadaję się na Alphę.
Tear ni stąd ni zowąd stanął w miejscu.
- Tu masz swoje mariuhaen - wskazał łapą na mała, brązową roślinkę bez łodyg. Miały one długie suche liście. Wszędzie rozpoznam to gówienko! Są specjalnymi ziołami na różne boleści, na kości i układ trawienny. Lubię je pic, bo są dobre.
- Teraz idziemy po wodę. - Kastiel złapał kwiatka przy samym korzeniu i raz dwa go wyrwał.
- TAK! - krzyknęłam i pobiegłam w stronę wąwozu, gdzie znajdowało się stare jezioro tektoniczne. Było tu już od niepamiętnych czasów.
Gdy dotarłam na miejsce, rozbiłam łapa warstwę lodu i poszłam poszukać drewna. Musimy rozpalić ognisko! Zimnych ziółek nie będziemy pić, to jest pewne.
Kastiel'a i Tear'a za bardzo nie przejęło to, że Relijyon gdzieś poszła. Lepiej jej nie powstrzymywać, bo można dostać w pysk.
- A ta gdzie znowu polazła? - spytał Kastiel, rozglądając się za wysoko postawioną wilczycą.
- Gdzieś na pewno - westchnął Tear i usiadł na śnieżnobiałym puchu. Wyciągnął łapy jak najdalej przed siebie, musiał rozciągnąć stare kości. Nie był już młody. Kilka dni temu skończył czterdzieści dwa lata, ale wszystkim wciska kit, że ma dopiero trzydzieści.
Chwilę później usłyszeli pisk Relijyon...
< Kastieluś.... pogrubione - 3 os. ^^ >
Tear ni stąd ni zowąd stanął w miejscu.
- Tu masz swoje mariuhaen - wskazał łapą na mała, brązową roślinkę bez łodyg. Miały one długie suche liście. Wszędzie rozpoznam to gówienko! Są specjalnymi ziołami na różne boleści, na kości i układ trawienny. Lubię je pic, bo są dobre.
- Teraz idziemy po wodę. - Kastiel złapał kwiatka przy samym korzeniu i raz dwa go wyrwał.
- TAK! - krzyknęłam i pobiegłam w stronę wąwozu, gdzie znajdowało się stare jezioro tektoniczne. Było tu już od niepamiętnych czasów.
Gdy dotarłam na miejsce, rozbiłam łapa warstwę lodu i poszłam poszukać drewna. Musimy rozpalić ognisko! Zimnych ziółek nie będziemy pić, to jest pewne.
Kastiel'a i Tear'a za bardzo nie przejęło to, że Relijyon gdzieś poszła. Lepiej jej nie powstrzymywać, bo można dostać w pysk.
- A ta gdzie znowu polazła? - spytał Kastiel, rozglądając się za wysoko postawioną wilczycą.
- Gdzieś na pewno - westchnął Tear i usiadł na śnieżnobiałym puchu. Wyciągnął łapy jak najdalej przed siebie, musiał rozciągnąć stare kości. Nie był już młody. Kilka dni temu skończył czterdzieści dwa lata, ale wszystkim wciska kit, że ma dopiero trzydzieści.
Chwilę później usłyszeli pisk Relijyon...
< Kastieluś.... pogrubione - 3 os. ^^ >
Subskrybuj:
Posty (Atom)